poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Osiecka jest dobra na wszystko

A. Osiecka „Zabawy poufne”
Wydawnictwo Nowy Świat
Warszawa 2008

Agnieszka Osiecka mistrzynią słowa jest i basta! Dla mnie to aksjomat, „oczywista oczywistość”. Kontakt z jej poezją i prozą mam obecnie mniej regularny i intensywny, niż to drzewiej bywało, ale zawsze, kiedy wpada mi w ręce książka sygnowana jej nazwiskiem, jestem na nią gotowa. Osiecka to specjalistka od melancholijnych nastrojów, kronikarka rozczarowań i rozgoryczeń życiowych, znawczyni skomplikowanych uczuć i relacji międzyludzkich – tak o niej myślałam i tak ją czytałam. O dziwo, lektura „Zabaw poufnych” odsłoniła przede mną zupełnie inną osobę – figlarną, skorą do żartów i zabaw słownych, z fantastycznym poczuciem humoru, wzbogacanym od czasu do czasu nutką ironii. To czuć, że odnalazła się i w tej roli, że czerpała z takiego pisania radość i przyjemność. Przyjemność, która udzieliła się również mnie jako czytelniczce.

„Zabawy poufne” składają się z krótkich tekstów, które wcześniej publikowane były w „Magazynie Rodzinnym”. We wstępie do książki Rafał Bryndal określa je mianem „psychoterapeutycznych przypowieści” (s. 7) czy też „terapeutycznych igraszek” (s. 6), co idealnie oddaje ich charakter. Aby rozprawiać się na papierze z zawiłościami życia uczuciowego Polaków w sposób wiarygodny i dostojny, Osiecka powołała do istnienia „fikcyjny superautorytet naukowy, genialny trolejbus medyczno-psychologiczny – profesora doktora Amy’ego” (s. 11). Już w pierwszym felietonie, powołując się oczywiście na wiedzą wspomnianego wyżej badacza, specjalisty od „stosunków” międzyludzkich, Osiecka dokonuje fundamentalnego wręcz rozróżnienia. Rozróżnienia, które z pewnością zrewolucjonizowało (albo jeszcze zrewolucjonizuje) świat nauki i naszą codzienność, zwłaszcza w sferze relacji damsko-męskich. W ślad za sławnym psychologiem wyodrębnia ona trzy grupy kobiet: Kochankę, Żonkę i Męczennicę oraz trzy grupy mężczyzn: Dostojnika, Wiecznego Chłopca i Pana Cześka. Czy pojęliście już prostotę i geniusz tej teorii? Jeśli nie, kolejne felietony rzucą na nią trochę światła. Na przykładzie konkretnych sytuacji życiowych, tzw. sytuacji z życia wziętych, utalentowana felietonistka i tuz międzynarodowego autoramentu wyjaśnią Wam, dlaczego w kontakcie z drugim człowiekiem, zwłaszcza płci przeciwnej, ciągle się potykamy. Prowadzący to seminarium dwoją się i troją, aby w przystępny sposób zaznajomić nas z psychologią stosowaną. Celność ich myśli, rad i porównań jest porażająca. Wydaje się, że dr. Amy’ego żadna trudność nie jest w stanie zbić z tropu. Trzeba powiedzieć sobie dobitnie: gdybyśmy na początku każdej znajomości definiowali jasno, z kim mamy do czynienia, nasze życie byłoby szczęśliwsze, a świat piękniejszy. Czego innego możemy bowiem spodziewać się po Dostojniku, czego innego zaś po Wiecznym Chłopcu. Dostojnik to mężczyzna, który „robi wrażenie” – uporządkowany, nienagannie ubrany, typ kierownika, prezesa. Przedawkowanie go jednak grozi nudą. Wieczny Chłopiec czerpie z życia pełnymi garściami, co bez wątpienia czyni go fascynującym, ale i nieobliczalnym. Marzyć przy nim o stabilizacji to tak, jakby czekać na Godota z nadzieją, że przyjdzie. Pan Czesiek z kolei to facet zaradny i praktyczny, „rzadko błądzący z głową w chmurach, w domu szorstki, ale solidny, lubiący wypić z kolegami, niemal całkowicie obojętny wobec świata wartości wyższych” (s. 14). Kategoryzacja kobiet również nie pozostawia wątpliwości: Kochanka dba o to, żeby to jej było z nim dobrze, Żonka kocha swój dom, a męża traktuje jako element tej większej całości. Męczennica zaś kocha i cierpi, cierpi i kocha, zamęczając tym siebie, jego i otoczenie. Każda z nich stosuje Podstawowy Chwyt Żeński (skojarzenie z boksem wskazane): chcę go zmienić. I tak, jak świat światem, Kochanki, Żonki i Męczennice łączą się w pary z Dostojnikami, Wiecznymi Chłopcami oraz Panami Cześkami, tworząc rozmaite konfiguracje, nastręczające mniej lub więcej problemów.

Osiecka nie tylko bawi się stereotypami, ale także żongluje formą i językiem. Jaskrawy przykład tej tendencji stanowią wymyślone przez nią imiona i nazwiska – ot choćby Nahalia Mrucz Młodsza, Ksawebiusz P., Tristessa Azorek, Palolita H., Kazia Bąk-Bączyńska, Madrygał F., Bakunda Harnaś, Wentyliusz N., Chimeryk N., Legaliusz Indyferent Kowall, Madagaskar Krępieć, Walerian Melancholiusz K., Bimbałł Bzdycz-Bzdycki, Feobiusz Narcyziak. Ja do swojego słownika zaadoptowałam kilka nowych dla mnie wyrażeń, np. mężczyzna-winogrono („Na przeciętnie udanym mężczyźnie wisi około pięciu, sześciu kobiet” (s. 42) – aktualna żona, pierwsza żona, dawna dziewczyna, sąsiadka, pani Lusia – koleżanka z pracy itd.) czy też piżamowiec – „(…) stadium larwalne pomiędzy mężczyzną a kobietą” (s. 46). W jej tekstach znajdziemy również mnóstwo humoru sytuacyjnego, który sprawia, że nie sposób się mimowolnie nie uśmiechnąć. Mądrość artystki polega jednak na tym, że gdzieś pod powłoką tego rozbawienia czai się prawda – lekkostrawna dzięki temu, że podano ją z dużym dystansem. Łatwo, zabawnie i przyjemnie będzie się wam czytać tę książkę, jeśli zabierzecie ją na Majówkę – polecam!

czwartek, 19 kwietnia 2012

Prawie jak Larsson...

A. Dahl „Europa Blues”
Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA
Warszawa 2012

Być może wspominałam już kiedyś o tym, że sytuacja, w której każdego niemalże autora kryminałów, pojawiającego się na naszym rynku, porównuje się do Stiega Larssona, działa na mnie jak płachta na byka. Często bowiem okazuje się, że to tylko tani chwyt reklamowy, który ma nakręcać popyt i podaż. Paradoksalne jest więc to, że Muza, wydawca książek Arnego Dahla (właśc. Jana Arnalda), nie pokusiła się na taki zabieg, choć ja, gdybym miała wskazać następcę mistrza, wymieniłabym właśnie autora cyklu powieści o „Drużynie A” – specjalnej jednostce policji do walki z przestępczością o zasięgu międzynarodowym. Swoją przygodę z jego pisarstwem rozpoczęłam tak naprawdę „od środka” – „Europa Blues” jest czwartym z kolei utworem Szweda, promowanym w Polsce. Nie zakłóciło to jednak mojej przyjemności płynącej z lektury. Szybko połapałam się, kto jest kim i dałam się ponieść wartkiej akcji.

Lubię kryminały o fabule skonstruowanej w taki sposób, że w krótkim czasie, już na początku książki, poznajemy kilka odrębnych historii, które później okazują się tworzyć jedną całość. Od inteligencji i wyobraźni twórcy zależy wówczas pomysł na to, jak połączyć ze sobą, odległe na pierwszy rzut oka, wątki. Na taki wariant zdecydował się Arne Dahl, zyskując u mnie już na wstępie duży plus:) Rozwiązanie to przypomina trochę pewną znaną łamigłówkę słowną: znamy pierwszy i ostatni wyraz jakiejś opowieści, a naszym zadaniem jest przejść od jednego do drugiego tak, aby stworzyć logiczny ciąg. U Dahla cztery wyjściowe elementy układanki w ogóle do siebie nie pasują. W sztokholmskim Skansenie, w zagrodzie z rosomakami, zostają odnalezione kości człowieka, którym prawdopodobnie „zajęły się” odpowiednio te sympatycznie wyglądające zwierzęta. Technicy odkrywają także, wyryty w ziemi, tajemniczo brzmiący napis „Epivu”. Z ośrodka dla uchodźców znika osiem kobiet z Europy Środkowej. Szybko wychodzi na jaw, że uciekinierki były prostytutkami, a kierownik placówki przymykał oko na ich działalność, a może nawet czerpał z niej jakieś korzyści. W wagonie metra atrakcyjna kobieta odpiera atak Hamida i Adiba, dwóch młodych mężczyzn, którzy przy użyciu noża próbują ukraść jej telefon komórkowy. Mimo tego, że udaje jej się szybko i sprawnie obezwładnić przeciwników, wypycha jednego z nich na tory, prosto pod nadjeżdżający pociąg. Na cmentarzu z kolei ginie, zamordowany w brutalny sposób, starszy mężczyzna, kandydat do Nagrody Nobla, z wytatuowanymi cyframi na przegubie. Konia z rzędem temu, kto trafnie przewidzi tok myślenia autora, tym bardziej że miesza on w swojej powieści także porządki czasowe – klucz do wyjaśnienia zagadki tkwi bowiem w dalekiej przeszłości.

Gdyby książka Dahla ograniczała się do rozwikłania wspomnianych wyżej intryg, byłaby niczym innym jak kolejnym (skandynawskim) kryminałem. Jej autor idzie jednak o krok dalej, ma ambicję powiedzenia czegoś o szwedzkim społeczeństwie, decydując się na dość ostrą krytykę społeczną. I pod tym względem przypomina mi właśnie Stiega Larssona. W „Europie Blues”, tak jak u mistrza, mamy do czynienia z problemem zorganizowanej przemocy wobec kobiet o zasięgu międzynarodowym. Podobnie jak Larsson, Dahl nie chciał pozostawić swoich bohaterek bezbronnymi i upodmiotowił je. Można pewnie dyskutować o tym, czy zrobił to w sposób wiarygodny. Wielu czytelników uzna być może, że przekombinował, mnie natomiast zastosowany przez niego pomysł zbytnio nie uwierał. Najbardziej jednak dostaje się w książce nie komuś, ale czemuś – mitowi szwedzkiej neutralności. Kiedy Paul Hjelm, policjant badający sprawę tajemniczych śmierci, zagłębia się w temat Holocaustu, Zagłady, obozów koncentracyjnych i antysemityzmu, dochodzi do nieprzyjemnych dla swojego kraju wniosków: „ (…) Szwedzi nie lubią tematów tabu. Na myśl o nich zalewa nas pot. Najchętniej w ogóle ich nie poruszamy, a jeśli już naprawdę musimy, robimy to z pełną dystansu czcią, klepiąc banały, że coś takiego nie może się powtórzyć. Zagłada jest abstrakcją, o której chętnie mówi się, używając wielkich słów, z katedry, ale z którą nie sposób się zmierzyć. Nie było nas tam, nie jesteśmy w stanie tego zrozumieć, nie mamy z tym nic wspólnego, to wasza sprawa. Obrzydliwe połączenie szwedzkiej ahistoryczności i szytej grubymi nićmi neutralności” (s. 121). Dahl wydaje się mieć temperament gorącego publicysty, „Europa Blues” pełna jest, oprócz takich refleksji, utyskiwań na czasy, w których żyjemy – dehumanizację, wszechobecny kult pieniądza, odradzający się nacjonalizm. W moim przekonaniu to jej atut.

Jeśli moje spostrzeżenia choć trochę Was zaintrygowały, zachęcam gorąco do lektury. Ja z chęcią sięgnę po wcześniejsze tomy serii i przekonam się, czy nie porównałam Dahla do Larssona przedwcześnie:)

wtorek, 10 kwietnia 2012

Inspirujące podróże

„Pojechane podróże” pod red. M. Tomalika
Wydawnictwo Pascal
Bielsko-Biała 2012

Nie mogę w to uwierzyć – sama sobie to zafundowałam! Lektura „Pojechanych podróży” (niezbyt szczęśliwa i zgrabna ta tytułowa zbitka słowna…) przypadła u mnie na okres leniwie spędzanych Świąt Wielkanocnych. Przykuta do łóżka (tam najwygodniej:)), obłożona książkami, wstawałam co najwyżej po to, żeby usiąść na chwilę przed komputerem albo złowić coś smacznego w kuchni. A tu świat się przede mną otwiera, kursuję między kontynentami (docieram nawet na Antarktykę!), wspinam się po górach, wędruję lodowym szlakiem, pokonuję ogromne przestrzenie. Pieszo, rowerem, motocyklem, ciężarówką, dwupłatowcem, traktorem. Kontrast między tym, co znajduję na kartach książki, a tym, co otacza mnie w momencie czytania, jest gigantyczny. I bolesny. Ja chcę tam wszędzie być, widzieć to wszystko na własne oczy, doświadczyć tego na własnej skórze!

Myślę sobie, że ta publikacja powstała po to, aby rozbudzać wyobraźnię. Jeśli ktoś ma w sobie żyłkę podróżnika, wsiąknie w nią od razu. Jeśli nie ma (albo tak mu się wydaje) – może zdoła ją w sobie odkryć? Napisali ją bowiem ludzie z pasją, a tacy najbardziej inspirują, bo są wiarygodni. Dla wielu z nich włóczenie się po świecie stało się sensem życia. I ciągle nie mają dosyć.

Wydawnictwo „Pojechane podróże” to w pewnym sensie pokłosie Festiwalu Podróżników Trzy Żywioły, organizowanego od 2004 roku przez Marka Tomalika i Piotra Trybalskiego wraz z portalem internetowym Onet.pl. W 2009 roku rozszerzono jego formułę o nowe wydarzenie – „Trzy Żywioły – Festiwal Filmów Świata”. Najważniejszym elementem tego święta globtroterów pozostają jednak ciągle prezentacje zdjęć z wypraw we wszystkie możliwe zakątki świata, połączone z komentarzem ich uczestników. 21 bywalców imprezy (niektórzy związani są z nią od lat) otrzymało szansę, aby pochwalić się swoimi dokonaniami w książce. Liczy ona zaledwie trochę ponad 300 stron, próżno więc szukać tu rozbudowanych i szczegółowych relacji. Ale nie o to przecież chodziło. Każdy z autorów wybrał i opisał jedną ze swoich licznych podróży. Licznych, bo to dla nich wszystkich charakterystyczne – dobry i ciekawy pomysł bardzo szybko rodzi następne, które pozwoliłyby dotrzeć jeszcze dalej, głębiej, poczuć mocniej…

Czas na krótką wzmiankę o tym, czego możemy się w trakcie lektury spodziewać. Anna Czerwińska, zdobywczyni Korony Ziemi, opowiada o tym, jak podczas pobytu w jednej z osad, mijanych podczas podchodzenia pod Makalu (szczyt w Himalajach), musiała pertraktować z maoistami. Marcin Obałek, Poznaniak osiadły w Białymstoku, wspomina Traktoriadę – rajd po Ameryce Południowej ciągnikiem rolniczym marki Ursus 6014. Ryszard Czajkowski, zainspirowany książką Beryl Markham, dociera z Bełchatowa do Konga przy pomocy dwupłatowca AN-2. Arek Ziemba, zafascynowany Madagaskarem, zdaje relację z rowerowej eksploracji wyspy, hołdując programowi: jechać, jechać, dojechać. Jarosław Kuźniar przestrzega przed Marokiem i jednocześnie nie może mu się oprzeć. Katarzyna i Andrzej Mazurkiewiczowie pokonują Czadar – lodowy szlak, łączący Zanskar z Doliną Indusu, który powstaje na zamarzniętej rzece. Piotr Ganczarski mknie na motorze przez Azję Centralną, osiągając cel w Pamirze. Marta Owczarek i Bartek Skowroński dzielą się refleksjami o swoich kulinarnych przygodach, z wszechobecnym kurczakiem w tle. Robert „Robb” Maciąg wspomina o doświadczeniu bycia „samemu w wielkim świecie” w czasie pierwszej wyprawy do Indii i Nepalu. Jacek Szymczak filmuje udane zanurzenie Jerzego Błaszczyka na głębokość 231 metrów (nowy rekord Polski). Jarek Sępek, za namową japońskiego fotoreportera i byłego pracownika Toyoty, trafia w sam środek wojny domowej w Kongu. Piotr Trybalski wraca do swojej pierwszej wielkiej wyprawy – w Himalaje, a Marek Tomalik dzieli się wrażeniami z pobytu na The Overland Track (Tasmania), zaliczanym do trzech najpiękniejszych trekkingów świata.

Nie wspomniałam w poprzednim akapicie o kilku wyprawach, również opisanych w książce. Na Festiwalu Podróżników Trzy Żywioły, od 2010 roku, przyznawana jest nagroda publiczności – tzw. „Czwarty Żywioł” (za najlepszy pokaz z podróży i najlepszy film zaprezentowany na imprezie). Pominięte przed chwilą ekspedycje szczególnie skradły moje serce. Ja przyznaję więc to trofeum Mikołajowi Golachowskiemu, biologowi z wykształcenia, za nakreślenie pięknego obrazu lodowego raju – Antarktyki i jego mieszkańców – słoni morskich; Katarzynie Gembalik i Mikołajowi Książkowi za pełną pasji opowieść o sprowadzaniu z Pakistanu do Polski wymarzonej ciężarówki, ale najpierw za dotarcie tam mercedesem z 1977 roku, kupionym za niecałe 1000 zł; Tomaszowi Grzywaczewskiemu, który w hołdzie Witoldowi Glińskiemu, uciekinierowi z łagru, powtórzył jego marsz z Jakucka na Syberii do Kalkuty w Indiach („Long Walk Plus Expedition”) oraz Claudii Cardenas i Dominikowi Bac za uchwycenie w słowa magii kolumbijskich gór.

Jeśli miałabym się do czegoś w tej książce przyczepić, byłaby to niezbyt staranna korekta – pojawia się w niej za dużo „chochlików”. Ale w tym przypadku to tylko szczegół. Ja czuję się po tej lekturze bardzo doenergetyzowana! I planuję, planuję, planuję…

P.S. Do książki dołączona jest płyta z filmami ilustrującymi cztery z opisanych w książce wypraw!

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

On nie jest seryjnym mordercą!


D. Wells „Nie jestem seryjnym mordercą”
Wydawnictwo Znak Emotikon
Kraków 2012

O publikacji Dana Wellsa napisano już chyba w sieci wszystko. Jak wynika z mojego rozpoznania, przyjęto ją życzliwie, a nawet entuzjastycznie. Nie widzę zatem sensu, aby roztrząsać tu szczegółowo treść dzieła. Wejdę za to w buty tego, kto dokłada łyżkę dziegciu do beczki miodu. Ja bowiem zupełnie nie kupuję tej książki. Mam wrażenie, że autor, poszukując sposobów na uatrakcyjnienie, udramatyzowanie i „u-co-tam-jeszcze” akcji, zupełnie niepotrzebnie odkleił się od rzeczywistości i spalił, skądinąd całkiem niezły, pomysł. Jako istota złośliwa, myślę sobie po cichu, że doszedł on do następującego wniosku (i zapewne miał rację): obecność w tekście istot nadprzyrodzonych przekłada się na wydawniczy i finansowy sukces. Taki już los literatury powstającej po „Zmierzchu”. Tymczasem i bez tych dodatkowych atrakcji dzieje się w nim wiele.

Koncepcja głównego bohatera, jaką przyjął amerykański pisarz, dawała mu szerokie pole manewru w kwestii budowania opowieści. John Wayne Cleaver, nastolatek z Clayton, cierpi bowiem na APD, antyspołeczne zaburzenia osobowości, które charakteryzują się przede wszystkim brakiem empatii. W związku z tym, że w jego umyśle czai się „potwór”, gotowy w każdej chwili wydostać się na powierzchnię, musi on przestrzegać szeregu zasad, które sam wypracował, aby chronić siebie i innych. Nie pozwala sobie zatem na to, aby zbyt długo obserwować jedną osobę, gdyż rodzi to obsesję. Kiedy kogoś zrani, natychmiast stara się powiedzieć mu coś miłego, aby nie rozkręcać spirali negatywnych emocji. Dystansuje się także od zwierząt. Wewnętrzne napięcia rozładowuje zaś w społecznie akceptowany (a może raczej dopuszczalny) sposób: pracuje w zakładzie pogrzebowym swojej matki i jej siostry, ciotki Margaret, a przede wszystkim interesuje się seryjnymi mordercami, co i tak w sumie czyni z niego lokalnego dziwaka. Kiedy miasteczkiem wstrząsa seria brutalnych zabójstw, za każdym razem pojawia się tam, gdzie odkryto zwłoki. „Przychodząc w to miejsce, chciałem dotrzeć gdzieś dalej i głębiej, leciutko zarysowałem mur, którego nie śmiałem przebić. Za nim czaił się potwór, a ja zbudowałem ten mur, by trzymać potwora daleko od siebie. Teraz się ruszał i przeciągał, jego sen stawał się niespokojny. W mieście pojawił się inny potwór. Czy za jego sprawą ten, którego trzymam w ukryciu, obudzi się?” (s. 24-25).

Zastanawiam się, czy książka Dana Wellsa może pełnić funkcję edukacyjną, oswajać młodzież z zagadnieniem socjopatii/psychopatii? Trzeba oddać autorowi, że wiarygodnie opisał psychikę nastolatka cierpiącego z powodu antyspołecznych zaburzeń osobowości oraz jego relację z terapeutą. Obawiam się jednak, że młodzi czytelnicy będą spostrzegać Johna Cleavera jako część tej samej rzeczywistości, do której należy demon bezwzględnie atakujący mieszkańców Clayton – do rzeczywistości istot nadprzyrodzonych, nierealnych. Literatura fantasy ma długą, piękną i bogatą tradycję. Mam jednak wrażenie, że ostatnio wykorzystywana jest w sposób instrumentalny, wybiórczy, a nawet cyniczny. Nie widzę powodu, dla którego w książce Wellsa musiał pojawić się krwiożerczy potwór. Ta postać nie służy budowaniu jakiegoś interesującego świata alternatywnego, nie pobudza i rozwija wyobraźni, nie skłania do refleksji. Jest tyle innych, ciekawszych pozycji, nawet jeśli poszukujemy głównie rozrywki. Wspomnieć tu wypada chociażby T. Pratchetta. Po prostu nie byłabym skłonna polecić publikacji „Nie jestem seryjnym mordercą” znajomemu nastolatkowi. Nie jest to uczciwa powieść fantasy ani solidny kryminał czy sensacja. Czym zatem jest, nie umiem odpowiedzieć. Po co sięgać po słabe, skoro można przynajmniej po przeciętne, po co sięgać po przeciętne, skoro można przynajmniej po dobre? Po raz kolejny przekonuję się, że młodzież gimnazjalno-licealna to najtrudniejszy „target” dla pisarzy. Nie można zaspokoić ich już „tanią bajeczką”, z drugiej strony – łatwo zniechęcić zbyt poważną tematyką. Jak zwykle chodzi o ten złoty środek. W moim przekonaniu amerykańskiemu pisarzowi nie udało się go znaleźć.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Finaliści Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego


Znamy już finalistów Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego! W ścisłej czołówce znalazło się 5 książek: „Sztuka politycznego morderstwa, czyli kto zabił biskupa” F. Goldmana (Czarne), „Palestyńskie wędrówki” R. Shehadeha (Karakter), „Miedzianka” F. Springera (Czarne), „Po Syberii” C. Thubrona (Czarne) oraz „Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych” L. Yiwu (Czarne). Nazwisko laureata zostanie ogłoszone 11 maja. Tym samym moja intuicja okazała się zawodna – spodziewałam się, że do pierwszej piątki dostaną się reportaże „Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej” B. Demick oraz „Maximum City Bombaj” S. Mehty. B. Demick widziałam nawet w roli laureatki…:)

Obszerniejszy artykuł na temat Nagrody można przeczytać na stronach Gazety Wyborczej. Znajdują się tam również rekomendacje ambasadorów poszczególnych książek – tłumaczy :