poniedziałek, 6 czerwca 2011

O czym mówią „niewidzialni”?


M. Szarejko „Nie ma o czym mówić”
Wydawnictwo Amea
Rok wydania: 2010








Kilka dużych miast na terenie Polski, głównie Warszawa. W każdym z nich mieszkają wykluczeni, którym Marta Szarejko oddaje głos w książce pt. „Nie ma o czym mówić”. Choć na co dzień niewidzialni, stanowią niezbywalny element krajobrazu przestrzeni miejskiej. Mówią tak, jak żyją – niedbale, chaotycznie. Opowiadają o sprawach, które ich dotyczą i interesują, choć z naszego punktu widzenia, z perspektywy tych, którzy mieszczą się w granicach „normy społecznej”, mogą wydawać się nieistotne, błahe, szalone.

Książka Marty Szarejko nie posiada klasycznej, zwartej fabuły, stanowi raczej zapis luźnego strumienia świadomości tych, których nazywam tu „niewidzialnymi” – bezdomnych, alkoholików, bywalców i mieszkańców noclegowni, hoteli, domów opieki. Wybór takiej konwencji nasuwa dwie wątpliwości. Po pierwsze, nie jest dla mnie jasne, czy pisarka rzeczywiście rozmawiała z bohaterami swojej publikacji, wysłuchiwała ich zwierzeń i przemyśleń, czy też jest to raczej fantazja literacka. Po drugie: w jakiej roli występuje tutaj autorka: reportażystki, kreatorki pewnej rzeczywistości czy może tylko (aż?) słuchaczki? Jakkolwiek rozstrzygniemy te dylematy, zasługą Marty Szarejko pozostaje fakt, że dopuściła do głosu wykluczonych, uczyniła ich słyszalnymi. Okazuje się bowiem, że mówić, to znaczy żyć.

Jak zachowują się „niewidzialni”, którym udzielono głosu? Jedni opowiadają o tym, co im bliskie, inni narzekają. Najczęściej jednak prezentują swoje przemyślenia na temat świata, porządku społecznego, innych ludzi. W ich wypowiedziach wszystko się miesza: sprawy ważne i błahe, globalne i lokalne, realne i zmyślone. Don Ivo twierdzi na przykład, że jest człowiekiem mafii, Cyganka zdradza swoje piękne sny, pan Jan, niczym mitologiczny Syzyf, prowadzi obsesyjną, z góry skazaną na porażkę walkę z brudem i bałaganem, a mąż chorej na zaburzenia depresyjno-maniakalne kobiety pisze w jej sprawie wzruszające listy. Opowieści wykluczonych sporo mówią nie tylko o nich samych, ale także o współczesnej Polsce, Polsce dwóch prędkości i pogłębiających się różnic. Funkcjonują oni na marginesie społeczeństwa, tworzą świat, którego syty i zapracowany mieszkaniec dużego miasta nie chce często zauważać. Nie uczestniczą w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego, nie mają swojej reprezentacji politycznej, nie stanowią obiektu zainteresowania mediów. Stąd każdy, kto gotowy jest wysłuchać ich historii, a nawet je upublicznić, spełnia bardzo ważną funkcję – przywraca ich do społecznego obiegu.

Prawdziwym bohaterem książki pt. „Nie ma o czym mówić” jest „język ulicy” – żywy, dynamiczny, prawdziwy, bez cenzury. W myśl powiedzenia: „granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata” ujawnia on stan umysłu, potrzeby, marzenia i przekonania jego użytkowników, przybliżając nas tym samym do nich. Jednak język to nie tylko narzędzie do wyrażania siebie, swojej indywidualności, ale także nośnik społecznych podziałów i hierarchii. Kiedy głos pewnych grup, społeczności, narodów jest niesłyszalny, kiedy nie posiadają one swojej reprezentacji – w polityce, mediach, kulturze i innych sferach życia, język może wykluczać, marginalizować, spychać w niebyt. I to jest wielka przestroga tej książki – pamiętajmy o istnieniu tych, którzy tak jak „ryby i dzieci głosu nie mają”.

Wszystko to, o czym wspomniałam do tej pory sprawia, że na książkę „Nie ma o czym mówić” patrzę raczej jak na specyficzną formę publicystyki. Nie czyni ona, moim zdaniem, z autorki – pisarki. Martę Szarejko i Izabelę Szolc, przywoływaną przeze mnie przy okazji recenzowania zbioru opowiadań pt. „Naga”, łączą przynajmniej dwie rzeczy – publikują w czasopiśmie „Bluszcz” i Wydawnictwie Amea. Trudno więc oprzeć się pokusie porównań: Izabela Szolc – Marta Szarejko – 1:0.

6 komentarzy:

  1. Muszę przeczytać - koniecznie :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajna recenzja. Książka wydaje się bardzo interesująca. Taka tematyka zawsze mnie interesowała. Nie istotne czy to reportaż czy fikcja literacka, ważne by język był autentyczny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. No nareszcie pojawiła się jakaś nowa książka:). Ja tu ostatnio zaglądam regularnie, ale i mnie od komputera na dłużej w ostatnich dniach odciąga pogoda i słoneczko. Co do książki, czytałam o niej już na jakimś blogu, recenzja była bardzo pochlebna. Twoja też jest ciekawa, ale właściwie to nie zrozumiałam, czy książka Ci się podobała? Czy ona jest bardziej psychologiczna( wewnętrzne przeżycia wykluczonych) czy polityczno-społeczna ( problemy z funkcjonowaniem ww społeczeństwie,z instytucjami itp)?

    OdpowiedzUsuń
  5. Pisanyinaczej: ciekawa jestem twojego zdania na jej temat!

    Dr Kohoutek: dziękuję:) wielbiciele autentycznego języka na pewno się nie zawiodą:)

    Niedopisanie: świetnie ujęłaś moje wątpliwośći:) Dla mnie to ważne pytanie, bo jeśli autorka spisała tylko to, co usłyszała, to gdzie tu literatura?:) Jeśli natomiast sama to wymyśliła, należą się jej gratulacje za wrażliwość na słowo, "słuch językowy".

    OdpowiedzUsuń
  6. Aniu: pogoda i słoneczko swoją drogą, ale mnie ostatnio wyłączyły z życia blogowego wyjazdy - na wycieczkach szkolnych poczynając, a na ślubach kończąc:) Trudne pytanie zadałaś:) Ta książka nie jest ani psychologiczna, bo też jej bohaterowie nie prowadzą bogatego życia wewnętrznego, ani polityczno-społeczna - to raczej "nadinterpretacja", którą uruchamia czytający. Autorka po prostu zapisała to, co usłyszała lub wymyśliła - tego nie umiem rozstrzygnąć. A czy mi się podobała? Uważam, że to książka pożyteczna, ale dla mnie zbyt mało "literacka" (jakkolwiek rozumieć to pojęcie:)) Chyba nie potrafię napisać o niej jaśniej:)

    OdpowiedzUsuń