wtorek, 1 listopada 2011

„Zapach spalonych kwiatów”

M. de la Cruz „Zapach spalonych kwiatów”
Wydawnictwo Znak Literanova
Kraków 2011









Mój problem z tą książką polega na tym, że spodziewałam się po niej czegoś zupełnie innego. Tych kilka słów na okładce, które zazwyczaj służą mi do wstępnej selekcji lektury, sugerowało, że mam do czynienia z powieścią obyczajową z wątkiem miłosnym, w której główną rolę odgrywają trzy kobiety: Joanna, Ingrid i Freya. Może gdybym znała nazwisko autorki, nie byłabym zaskoczona tym, że w tekście pojawiają się czarownice, błękitnokrwiści, dawni bogowie. Przeżyłam zatem rozczarowanie, bo nie jestem raczej odbiorcą tego typu literatury. Dwie książki o światach nadprzyrodzonych, które miałam okazję niedawno „zaliczyć” w ramach eksperymentu, dały mi wyobrażenie o tym, co i dlaczego czyta młodzież. Sama jednak nie stałam się fanką gatunku „paranormal”. Jako że nie porzucam raczej napoczętej lektury, i tym razem dobrnęłam do końca. Przedstawiam dzisiaj relację z tej „podróży” – w nadziei, że okaże się ona pomocna niezdecydowanym, czy sięgać po tę pozycję.

Joanna, Ingrid i Freya: matka i dwie córki. Ingrid – zasadnicza, rzeczowa, surowa; Freya – piękna, zmysłowa, swobodna. Czarownice. Ingrid z pasją oddaje się pracy w bibliotece, Freya miesza drinki własnego autorstwa w barze North Inn. Wszystkie na swój sposób korzystają z magii, mimo tego, że wyrokiem Rady została im zakazana. Poznajemy je na przyjęciu zaręczynowym. Freya już niedługo wychodzi za mąż, a jej wybranek – Bran Gardiner, jest dziedzicem wielkiej fortuny i znanym filantropem. Witamy w bajce? Otóż nie. Młodsza siostra, mimo wyznaczonej już daty ślubu, „tonie” w ramionach brata swojego narzeczonego. Ingrid walczy o przetrwanie biblioteki, którą chce zlikwidować burmistrz, a ponadto, przygotowując wystawę promującą plany projektów ważniejszych budynków w mieście, odkrywa na szkicach Fair Haven, najstarszego domu w okolicy, tajemnicze symbole. Joannę z kolei niepokoją „znaki” – martwe ptaki na plaży, „mordercza” trawa czy groźna substancja w morzu okalającym North Hampton. Im dalej w las, tym bardziej akcja się zagęszcza – bohaterki muszą zmierzyć się z coraz bardziej skomplikowanymi problemami, na scenie pojawiają się nowe postacie. Trzeba przyznać, że autorka puszcza wodze fantazji, mieszając totalnie w finale porządek czasowy i przestrzenny.

Do tej pory sądziłam, że „paranormal romance” przeznaczony jest głównie dla młodszego odbiorcy. „Zapach spalonych kwiatów” to raczej lektura dla dorosłych fanów tej konwencji, mamy tu bowiem do czynienia z dość odważnymi scenami miłosnymi. Jak już wspominałam, nie jestem szczególną znawczynią tematu, ale książka Melissy de la Cruz wydaje mi się pozycją słabą, i nie ma wpływu na tę ocenę fakt, że nie przepadam za tego typu literaturą. Mnogość wątków, która sprawia wrażenie chaosu i nadmiaru, schematyzm, niby ciekawe, a jednak nieprzekonujące postacie – to główne grzechy tej powieści. Ewentualnych miłośników ucieszy za to z pewnością informacja, że epilog sugeruje… kontynuację. Dla koneserów gatunku.

P.S. Intrygująca okładka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz