poniedziałek, 14 maja 2012

Ich pięcioro („Córki gór” A. Jörgensdotter)

A. Jörgensdotter „Córki gór”
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2012

Jest w tej książce jakaś surowość, która hipnotyzuje i przyciąga jak magnes. Po pierwsze surowość krajobrazu. Rodzinną miejscowość głównych bohaterów, Norrby, zapamiętałam jako zimną (pierwszy śnieg spada tutaj w połowie listopada), odludną, prowincjonalną i trochę dziką, bo otoczoną górą i lasem, do którego chodzą pracować mężczyźni. Po drugie, surowość stylu życia mieszkańców. Tworzą oni małą, zamkniętą społeczność, w której każdy pełni określone funkcje. „Świat ma tak niewiele wspólnego z Norrby. Krowy trzeba wygonić na pastwisko, przyprowadzić, nakarmić i wydoić. Mleko trzeba przecedzić. Wygotować pościel. Przyrządzić jedzenie, po południu pozmywać. Zacerować pończochy. Zagnieść ciasto. Upiec chleb. Wypastować podłogi. Zanim się skończy, trzeba zaczynać od nowa. Trzeba zasiać na polu. Opleć. Zebrać plony” (s. 25). Ludzie egzystują tu w tradycyjny sposób i tego też oczekują od swoich dzieci i sąsiadów. Wszelkie przejawy ekstrawagancji wywołują natychmiast zaniepokojenie i uruchamiają proces wypychania Innego gdzieś na margines społeczny. Poznajemy zresztą w zarysie historie kilku takich osób, na przykład Sary i Fransa Anderssonów, którzy po śmierci piętnastoletniego syna (połknął truciznę) również popełnili samobójstwo, czy panny Filipsson, która spłonęła w pożarze swego domu, zapisując się w pamięci jednej z bohaterek jako właścicielka zbyt ostentacyjnie cytrynowożółtego szlafroka. Po trzecie, surowość wychowania. Powinno ono być przede wszystkim praktyczne. Aina, matka pięciorga dorosłych już prawie dzieci, ciągle martwi się o ich przyszłość, a zwłaszcza o przyszłość córek. Jedna z nich po kryjomu czytuje książki [„Aina nie wie, co to takiego surrealistyczne lampy, ale domyśla się, że to musi być coś tak samo zbędnego jak książki czy egzotyczne przyprawy” (s. 25)], druga żyje śmiechem i opowieściami, a trzecia maniacko jeździ na rowerze i marzy o tym, żeby wyrwać się do wielkiego świata. Czy one nie mają nic lepszego do roboty? Po czwarte wreszcie – surowość języka. Jest tak jak lubię – zdania najczęściej krótkie, ale celne, słowa dobrane precyzyjnie, bez zbędnych ozdobników, ale piękne w swojej prostocie. I niosące wyczuwalny ładunek emocjonalny. Styl Jörgensdotter przypomina mi trochę pióro E. Hirvonen, którą odkryłam z zachwytem jakiś czas temu. Wszystko to sprawia, że książka szwedzkiej pisarki pretenduje do miana najlepszej w roku 2012 w moim prywatnym rankingu.

„Córki gór” nie koncentrują się wokół jakiegoś dominującego tematu – to raczej płynąca bez pośpiechu historia piątki rodzeństwa; opowieść o życiu, czyli „o wszystkim i o niczym”. Nie jest to bynajmniej zarzut! Tak jak A. Munro, mistrzyni subtelnych opowiadań, Jörgensdotter pozwala nam zanurzyć się w codzienności swoich bohaterów, w której radość, nadzieja i spełnienie splatają się ze smutkiem, niepokojem, rozczarowaniem. Nad wszystkim tym unosi się charakterystyczny, skandynawski powiew chłodu i melancholii. Czas akcji obejmuje lata 1938-1958. Aina i Fredrik, tradycyjni mieszkańcy Norrby (on pracuje w lesie, ona zajmuje się domem i gospodarstwem; on pije i bije, ona znosi to pokornie i modli się), wychowują, niekonwencjonalną w gruncie rzeczy, piątkę dzieci: Karin, Sofię, Emilię, Edwina i Ottona. Wesoła, pulchna i towarzyska Karin przeżywa właśnie swoją wielką miłość. Należy do grupy takich dziewczyn, które wszyscy lubią. Jako jedyna zresztą zaskarbiła sobie miłość ojca, okazującego jej, niezrozumiałą nawet dla samego siebie, słabość. Karin szykuje się do ślubu, wkrótce wychodzi także na jaw, że jest w ciąży, co dramatycznie wpłynie na jej dalsze losy. Sofia, świetnie zapowiadająca się narciarka, kręci się zawsze wokół siostry, zazdroszcząc jej trochę luzu i swobody. Nieśmiało flirtuje z Miltonem, bratem narzeczonego Karin, ale obydwoje są tym tak zażenowani, że mijają się jak żuraw i czapla. Kiedy więc na jej drodze pojawi się męski, pewny siebie i zdecydowany Arvid, przyjmie jego oświadczyny. Bańka sielanki małżeńskiej szybko jednak pryśnie. Emilia, najbardziej zamknięta w sobie i małomówna z sióstr, chce wyrwać się z miasteczka, w którym żyje. Przełomem dla niej staje się praca w Zakładach Wełnianych. Poznaje tam dyrektora Melina, w którym zakochuje się, oraz Irmę, komunizującą, trzeźwo patrzącą na świat dziewczynę, próbującą skonfrontować ją z brutalnym życiem. Walka, jaką Emilia stoczy ze swoją naiwnością, zdeterminuje jej dalsze wybory. Edwin, samotnik i tytan pracy, budowniczy stoku narciarskiego, wiedzie z kolei życie naznaczone śmiercią. Mieszka w chacie na stoku góry, która wcześniej należała do wspominanej już rodziny Anderssonów (trzy samobójstwa!), a w pożarze domu ginie panna Filipsson, z którą, jak się okazuje, potajemnie miał romans. Sam także nie uniknie tragicznego końca. I wreszcie Otto, „lekkomyślny bałamut” (s. 34), marzący o karierze marynarza lub cyrkowca, wiodący nawet przez chwilę takie życie, które później zmienia się w swoje przeciwieństwo, z rozkapryszoną Niemką u boku. Losy piątki rodzeństwa można opisać najpierw przez pryzmat wielkich nadziei, a później równie spektakularnych rozczarowań i dramatów. Każde z nich próbuje mierzyć się z problemami na swój sposób, ale nie zawsze to się udaje. Łącząca ich więź, pozbawiona znamion bliskości, głębokości i szczerości, nie daje raczej ukojenia. Gdzieś w tle toczy się wojna, konkurują ze sobą faszyzm i komunizm, zmieniają się obyczaje, w tym postrzeganie roli kobiety. „Córki gór” są też po części opowieścią o prowincji, małych, zamkniętych społecznościach i braku akceptacji dla inności. Świetna, przejmująca lektura!

4 komentarze:

  1. To już druga bardzo pozytywna opinia o tej książce, z jaką się spotykam ostatnio. Może uda mi się do niej dotrzeć, bo lubię takie lektury biegnące w niespiesznym rytmie, lecz jakże prawdziwe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powinna więc Ci się spodobać! Nie wciąga się jej jak kryminału, trzeba ją raczej smakować. Jest prosta, ale przejmująca. Dla mnie mistrzostwo!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo bardzo chcę tę książkę, za każdym razem, jak czytam jakąś recenzję, utwierdzam się tylko w takim przekonaniu.

    OdpowiedzUsuń