A.
Drotkiewicz „Jeszcze dzisiaj nie usiadłam”
Wydawnictwo
Czarne
Wołowiec
2011
Bardzo podoba mi się tytuł książki Agnieszki Drotkiewicz. Bella
Szwarcman-Czarnota, jedna z jej rozmówczyń, podkreśla dwoistość
sformułowania „Jeszcze dzisiaj nie usiadłam”: odbijają się w
nim zarazem skarga, poczucie krzywdy, jak i duma z praktykowania
cnoty sumienności i pilności. W kontekście tego, że dużo mówi
się współcześnie o pracy, ale mało o pracowitości, lektura
wywiadów ze znanymi postaciami polskiego życia publicznego (nie
mylić z celebrytami!), które przeprowadziła autorka, skłania do
interesujących refleksji. Szukając bowiem recept na dobre życie,
właśnie aktywność zawodową wiele z nich najczęściej wskazywało
jako źródło poczucia sensu i produktywności. Nie o samej pracy
traktuje jednak ta publikacja, powiedziałabym raczej, że rozpięta
jest ona tematycznie między obowiązkiem a przyjemnością (choć te
dwie dziedziny nie muszą się wcale wykluczać!). Agnieszka
Drotkiewicz udowodniła, że podejmowanie kwestii fundamentalnych
(„Jak żyć?”), być może na pierwszy rzut oka naiwne,
straceńcze, właściwe egzaltowanym damom, ewentualnie poszukującej
swojej tożsamości młodzieży, jest niezwykle ożywcze i twórcze.
Nie tyle bowiem istotne są pytania, ile to, kto i jak na nie
odpowiada.
Drotkiewicz zaprosiła do rozmowy o życiu dziesięć osób. Jakim
kluczem kierowała się w ich doborze – nie wiem, być może
znaczenie miał tutaj fakt, że wszystkie zajmują się w ramach
swojej roli zawodowej pisaniem. Każde – podkreślam: KAŻDE –
spotkanie, zarejestrowane na kartach tej książki, dostarczyło mi
materiału do bogatej myślowej obróbki, a taką funkcję
motywacyjną lektur bardzo sobie cenię.
Bella Szwarcman-Czarnota, redaktorka i felietonistka czasopisma
„Midrasz”, pięknie opowiedziała o sile, jaką czerpie z
zakorzenienia w kulturze żydowskiej, z rytuałów porządkujących
życie codzienne, przy czym praktykuje to uczestnictwo
nieortodoksyjnie, raczej w zgodzie z duchem niż literą prawa
religijnego. Pokazuje ona, że pewne formuły, obyczaje, ceremoniały,
wykonywane w ten sam sposób przez stulecia, jeśli potraktuje się
je refleksyjnie, odczyta zaklętą w nich sens i metaforę, mogą być
czymś więcej niż tylko pustym gestem. Inspirujący jest, zawarty w
tradycji żydowskiej, nakaz ciągłego uczenia się, czytania,
rozwoju, pracy – czasem tak radykalnie uwewnętrzniany, że nie
pozwala odczuwać „bezcelowej” przyjemności. Zastanawiam się,
czy ta pracowitość, spostrzegana w kategoriach narodowych, kłująca
pewnie w oczy nieco mniej „zdyscyplinowanych”, nie przyczyniła
się w dawnych czasach do powstania stereotypu Żyda-lichwiarza,
oszusta, skąpca, „maszynki” do zarabiania i liczenia pieniędzy.
Monika Richardson to dla mnie najbardziej zagadkowa rozmówczyni
Agnieszki Drotkiewicz. Wywiad nie pozostawia wątpliwości, że jest
ona kimś więcej niż tylko „panią z telewizji” – gruntownie
wykształconą, inteligentną i refleksyjną kobietą. Ale... jest w
jej wypowiedziach jakieś irytujące zadęcie, zadzieranie nosa,
podprogowe budowanie opozycji pomiędzy elitą intelektualną, której
ona sama czuje się reprezentantką, a tymi, którzy powinni być
przez nią pouczani, kierowani. Skłoniło mnie to do postawienia
problemu: czy można samemu ogłosić się intelektualistą/ką, czy
też jest się nim/nią „z nadania”, tak jak autorytetem? Czy
mówienie o sobie „jestem intelektualistą/ką” jest przejawem
megalomanii czy raczej zdrowego poczucia własnej wartości? Mnie
wydaje się to jednak trochę żenujące.
W wywiadzie z Basilem Kerskim, redaktorem naczelnym Magazynu
Polsko-Niemieckiego „Dialog” i dyrektorem Europejskiego Centrum
Solidarności, warto zwrócić uwagę na fragment poświęcony
Berlinowi – historii jego podziału i zjednoczenia. Ciekawe jest
to, jak miasto radzi sobie obecnie z powojenną traumą, jak
subtelnie i z klasą upamiętnia ślady przeszłości, nie
szantażując emocjonalnie swoich mieszkańców, dając im przestrzeń
na swobodne, beztroskie, spokojne życie. Rozmowa z Basilem Kerskim
dotyka też problemu wielokulturowości, zarówno na płaszczyźnie
jednostkowej, jak i państwowej.
Hanna Kowalczyk, wieloletni chirurg Wojewódzkiego Szpitala Chirurgii
Urazowej Dziecięcej w Warszawie, opowiada o medycynie
bioinformacyjnej, którą zainteresowała się na pewnym etapie
swojego rozwoju i której w pełni się od tego czasu poświęciła.
Lekarka snuje wiele ciekawych refleksji na temat związków medycyny
akademickiej z niekonwencjonalną, zmian w relacji lekarz-pacjent,
zdolności ludzkiego organizmu do samoregulacji i samoleczenia,
zależności pomiędzy ciałem a umysłem. Najbardziej jednak
zaimponowała mi jej niezwykle wyostrzona świadomość – siebie,
swojej roli zawodowej, miejsca, w którym się obecnie znajduje – i
konsekwencja, z jaką podąża obraną przez siebie ścieżką.
Dorota Masłowska, z właściwą sobie, mam wrażenie, zadziornością,
szczerością i otwartością, dekonstruuje figurę „pisarza, który
odniósł sukces”. Choć brnę przez jej książki tak ciężko,
jak przez wysokie zaspy, ogromną frajdę sprawia mi czytanie jej
felietonów czy rozmów – uważam, że mądra i przenikliwa z niej
dziewczyna. Pisarka wychodzi z założenia, że sukces może być dla
artysty tak samo rujnujący, jak jego brak. Z jednej strony traci się
bowiem anonimowość, którą rozpaczliwie próbuje się chronić
[(„Musisz budować oficjalną wersję siebie, która cię wygłusza,
wygłusza twoją esencję niczym drzwi antywłamaniowe Gerda, i potem
nagle okazuje się, że sama do siebie też już nie możesz się
włamać” (s. 164)], z drugie strony zaś pojawiają się pokusy
natury finansowej [„telewizor, meble, mały fiat” (s. 164)].
Agnieszce Drotkiewicz zwierza się Masłowska z tego, jak próbowała
się przed rosnącą popularnością bronić i co z tego wyniknęło.
Roch Sulima, antropolog i historyk kultury, znalazł się pod
obstrzałem dwóch rozmówczyń – w zadawaniu pytań i komentowaniu
rzeczywistości autorkę książki wspomogła, wzmiankowana wyżej,
Dorota Masłowska. Jak na autora bestsellerowej „Antropologii
codzienności” przystało, profesor mówi o „najbliższej ciału
koszuli” – o rzeczach, które gromadzimy, i o tym, co dzieje się
z nimi podczas przeprowadzki, kiedy tracą chwilowo swój intymny
charakter, bo stają się widoczne; o terytorialności
(„podłogowości”), cielesności i zmysłowości; o potrzebie
transcendencji, samotności w świecie nieustannej kreacji i
bezinteresownej rozmowie jako „towarze luksusowym”.
Zaprzestaję już tej wyliczanki, choć nie wspomniałam jeszcze o
Tessie Capponi-Borawskiej, Sylwii Chutnik, Ewie Wieleżyńskiej i
Agnieszcze Kozak. Kogo zaciekawiła tematyka sześciu pierwszych
rozmów, i na pozostałych się nie zawiedzie. Kto poczuł, że taka
formuła książki nie jest dla niego, tego i nazwisko Sylwii Chutnik
(Agnieszki Kozak... itd.) nie przekona ;-) Mnie w każdym razie
wywiady z mądrymi, ciekawymi ludźmi, którzy swoje już przeżyli i
przemyśleli (co niekoniecznie musi mieć związek z wiekiem),
porządkują świat i dają pewne oparcie – niezwykle cenne w
świecie wielu prawd, nieograniczonych możliwości i „wymienialnych”
tożsamości.
P.S. Projekt okładki książki „Jeszcze dzisiaj nie usiadłam” i
zawarte w niej rysunki przygotowała Marianna Sztyma, ilustratorka
publikacji „Oto kot” Wydawnictwa Albus, o której pisałam kilka
dni temu. Kolejny to przykład na to, że im więcej się wie, tym
więcej się widzi ;-)
mnie też bardzo podoba się tytuł i sama książka też chyba dla mnie, więc może przeczytam :)
OdpowiedzUsuńCóż, pozostaje mi tylko zachęcić! :-)
UsuńBardzo zachęcająca notka! Wbrew pozorom nie jest to takie łatwe napisać o książce, która się nam podobała, tak aby inni też chcieli ją przeczytać. O wiele łatwiej jest pisać o książkach, które się nam nie podobały ;) Tym bardziej więc chylę czoło i dziękuję za inspirująco-motywujący element do mojego dzisiejszego dnia, bo ja to akurat dziś, nawiązując do tytułu książki, tylko siedzę..
OdpowiedzUsuńDzięki za ciepłe słowa!:-) Ale siedzisz na pewno dlatego, że wcześniej bardzo się napracowałaś...;-)
UsuńSprawiłaś mi OGROMNĄ radość tą recenzją, bo "Jeszcze dzisiaj nie usiadłam" to jedna z moich ulubionych książek, dzięki której przekonałam się na dobre do "książkowych" wywiadów. Rzeczywiście, kobiety, z którymi rozmawia Agnieszka Drotkiewicz to nie typowe celebrytki, ale takie osoby, z którymi chciałoby się na co dzień utożsamiać. Po przeczytaniu tej pozycji wynotowałam masę cytatów, a to już wystarczający powód, aby uznać książkę za wyjątkową. Jeśli jesteś zainteresowana podobną tematyką oraz lubisz poczytać wywiady to gorąco polecam "Głośniej! Rozmowy z pisarkami", które zostały przeprowadzone przez Agnieszkę Drotkiewicz i Annę Dziewit-Meller. Podobna formuła, ciekawe postaci i przede wszystkim interesujące konwersacje :)
OdpowiedzUsuńCieszę się :-) Okazuje się, że jak się człowiek za bardzo skupia na beletrystyce, zapomina, że istnieje taka fajna forma jak wywiad. I że może być ona równie satysfakcjonująca w lekturze! O "Głośniej! Rozmowy z pisarkami" już gdzieś słyszałam, ale żeby znowu nie zapomnieć, zaraz wciągnę na listę :-) Pozdrawiam!
Usuń