czwartek, 1 listopada 2012

Oddech

Szukałam na dzisiaj jakiegoś tekstu refleksyjnego, nastrojowego i do głowy przyszła mi Jolanta (córka Ireny, wnuczka Bronisławy, prawnuczka Ludwiki) Brach-Czaina, filozofka istnienia. Oto jeden z rozdziałów z tomu „Błony umysłu” (Wydawnictwo Sic, 2003), zatytułowany „Oddech” (podkreślenia moje):

„Wśród wszystkich czynności najważniejszą, bo najbardziej nierozerwalnie z nami związaną, jest oddychanie. Nie jeść mogłabym tygodniami, nie pić przez kilka dni, nie oddychać – zaledwie przez sekundy. A jednak często myślę o jedzeniu, a prawie nigdy o oddychaniu. Wciągam powietrze i wypuszczam, wciągam i wypuszczam. Bezmyślnie. Bez przerwy. I na tym, przede wszystkim, polega moja obecność w świecie.

Czasem zwracam uwagę na to, czym oddycham. Zwykle moją świadomość budzi jakiś zapach: perfum przechodzącej obok osoby, albo jedzenia, gdy jestem głodna. W ulicznym korku zaniepokojona wyziewami spalin pośpiesznie manipuluję wentylacją samochodu, by rozrzedzić trucizny, jakie wdycham. Właściwie tylko czasem, w lesie, w górach albo w polu i przy szczególnej pogodzie, zdarza mi się świadomie wciągnąć łyk powietrza i z przyjemnością zauważyć, że oddycham. Wówczas przez chwilę skupiam się na samej tej czynności. Błogie uczucie. Niestety, ten ważki i wspaniały proces najczęściej dostrzegam wówczas, gdy coś go zakłóca. A więc w doznaniu negatywnym. Gdy biegnę i brak mi już tchu. Wtedy mam nawet pretensje do oddychania, że mnie zawodzi. Tak bardzo nie potrafię oddzielić siebie od oddechu, że sprzeczność między jego wolą a moim rytmem zaskakuje mnie i boleśnie uderza. Te przykre chwile powodują przebudzenia uwagi, ale zdarzają się rzadko. Zazwyczaj traktuję oddech jak coś, co mi się należy, i nie myślę o nim.

Są takie miejsca, które opuściłam wiele lat temu, ale do dziś może nad nimi krążyć mój oddech. Oczywiście rozrzedzony, rozsnuty przez wiatr, wymieszany z oddechami innych, nie tylko osób, z którymi razem oddychałam, bo były tam też psy, a nocą dołączał do nas oddech traw i liści, a także pewnej pelargonii, która pachniała złośliwie zieleniną. Z mego oddechu zostały tam już pewnie tylko luźne cząstki w powietrznych przestrzeniach. Niektóre z nich mogły wielokrotnie stawać się częścią oddechu innych, nieznanych mi ludzi. W tym przypadku ich obcość trochę mnie niepokoi. Przecież oddech, źródło wewnętrznej energii, może być jakoś związany z moją tożsamością. Tymczasem tak to wygląda, jakby pewne elementy świata na chwilę stawały się mną, a potem ode mnie odlatywały i, znów przez moment, pozwalały komuś innemu budować siebie. Może nie trzeba zbytnio przywiązywać się do wyobrażenia własnej wyjątkowości, choć indywidualistom, jakimi jesteśmy, podobne myśli mogą wydawać się nieprzyjemne.

A jednak sądzę, że można by pójść jeszcze dalej i zakwestionować powszechne przekonanie o istnieniu przepaści dzielącej nas – wyróżnionych życiem – od nieożywionych elementów świata. Przecież każdy oddech tę różnicę przezwycięża i znosi.

Uczestniczymy w rzeczywistości powietrznej, której nie widzimy i na której zawisło nasze istnienie. Fakt ten wart jest chyba zastanowienia, bo może odciskać się na naszym stosunku do świata, formować wyobrażenia, postawy, uczucia. Oddechem łączymy się ze źródłem energii, którego nie widzimy, ale wiemy czy ufamy, że ono stale wokół nas jest. Ta zależność buduje zaufanie do świata, a nawet stwarza wrażenie, że on jest nasz. Jednocześnie niewidoczność powietrza – na którym przecież zasadza się nasze życie – jest niepokojąca, bo w sprawach podstawowych wolimy pewność rzucającą się w oczy. Wszechobecne, niewidzialne, władające życiem powietrze ma cechy przypisywane siłom wszechmocnym, choć nie myślimy o nim w ten sposób, i może leżeć u podstaw niejednego z boskich wyobrażeń” (s. 13-14).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz