D.
Kozińska „Dobra pustynia”
Wydawnictwo
W.A.B.
Warszawa
2012
Dobra
pustynia leży w Afganistanie, tym Afganistanie. „Nie rozumiesz.
Trzeba się cieszyć i żyć, dopóki jest spokój. Pustynia
niewinna. Pustynia jest dobra. Tylko trochę wyschła, ale talibowie
odeszli, więc i woda wróci. Wsiąknie w ziemię, wydobędzie z niej
maki i tulipany, ożywi sady i pola. Przyjdą antylopy, przypełzną
z Turkmenistanu te wielkie jaszczurki, przylecą ptaki. Jak was
trochę lepiej poznam, zabiorę cię tu w piątek. Posiedzimy,
poszukamy wielbłądzich pająków, może się uda wypatrzyć sokoła”
(s. 53) – mówi Uzbek, gospodarz domu, w którym mieszkała Dorota
Kozińska, choć tak naprawdę nie wypowiada ani słowa. Kiedy
zawodzi komunikacja werbalna, trzeba oprzeć się na tym, co można
wyczytać z twarzy i gestów, ze spojrzenia, które z równą mocą
potrafi skarcić, jak i wyrazić aprobatę. Komunikacja
werbalna zawodzi nie tylko z powodu trudności
językowych. Raczej – z przyczyn kulturowych. To
przecież Afganistan, tu kobieta nie rozmawia z mężczyzną w taki
sposób, jak mężczyzna z mężczyzną. A jednak pomiędzy kobietą
z dalekiego świata (Polski) a mężczyzną z pustynnego kraju
wytworzy się, niemal intymna, nić porozumienia.
Dorota
Kozińska – latynistka, krytyczka muzyczna i teatralna, tłumaczka
– wyjechała do Afganistanu jako wolontariuszka w 2006 roku. Miała
tam uczyć dziewczyny z postępowych domów języka angielskiego, zaś
jej partner z Wrocławia, którego poznała zresztą dopiero w drodze
do Andchoj (prowincja Farjab na północnym zachodzie kraju) –
obsługi komputerów. Czy do takiego spotkania można się
przygotować? Relacja Kozińskiej zdaje się dowodzić, że życie i
tak przerośnie nasze najśmielsze wyobrażenia. „Dobra pustynia”
nie jest reportażem – to jedna z najbardziej osobistych książek
o tym kraju, jaką zdarzyło mi się kiedykolwiek czytać. To o
Afganistanie można pisać z czułością i tęsknotą?! –
chciałoby się od razu wykrzyczeć. Można, ale pod jednym
warunkiem: że zaoferowało mu się uważną, pełną szacunku dla
panujących w nim zasad obecność – wtedy odsłania on swoje
przyjazne oblicze.
Sytuację
wewnętrzną i wizerunek zewnętrzny Afganistanu, jak pisze autorka,
silnie zdeterminowało ostatnie trzydziestolecie, zapoczątkowane
przez radziecką interwencję. Gęsta sieć stereotypów, szczelnie
oplatająca umysły mieszkańców zachodniego świata (w tym, nie ma
co ukrywać, także i mój), każe w nim widzieć miejsce przeklęte,
miejsce „nie do życia”, zagrażające podstawowym wartościom,
takim jak wolność, bezpieczeństwo czy godność (np. kobiety).
„Łamanie szablonów wymaga często zastępowania ich innymi,
ściągniętymi z przeciwstawnego bieguna” (s. 18) – zauważa
Kozińska i, jakby na przekór negatywnemu przesłaniu, ulega przed
wyjazdem „jasnej” wizji tego kraju, jaka wyłania się ze
wspomnień jej przyjaciółki, spędzającej dzieciństwo w Kabulu, z
którego przeprowadziła się potem do brudnej i szarej – w jej
mniemaniu – Warszawy.
Niezależnie
od tego, z jakimi przekonaniami autorka dotarła to Afganistanu, jej
relacja, choć emocjonalnie zaangażowana, nie jest jednostronna.
Kozińska dostrzega cienie i blaski, zyski i straty, doświadcza
bezradności i lęku, ale też spokoju i poczucia zakotwiczenia.
Bardzo pouczające i inspirujące jest obserwowanie, w jaki sposób
przebiega jej adaptacja kulturowa. Najpierw tego, jak trudno uwolnić
się od pewnych nawyków i zachowań, obowiązujących w
rzeczywistości, z której się wyrasta. Automatyczne przenoszenie
ich na nowy grunt kończy się czasem śmiesznie, a czasem groźnie.
Kiedy gospodarz zakazuje jej samotnego poruszania się po mieście,
wie co mówi. Ona jednak pewnego dnia, po zakończeniu lekcji,
zamiast czekać na samochód, który odwiezie ją do domu, udaje się
na plac miejski. Kobiety w burkach wodzą za nią przestraszonym
wzrokiem, mężczyźni – z wyrazem zdumienia, a później oburzenia
na twarzach. Narasta wokół niej wrzawa, ktoś podnosi okrzyki –
gdyby nie atak paniki źrebaka, który odwraca uwagę mieszkańców,
różnie mogłoby się to skończyć. To doświadczenie jest swoistym
przełomem, po którym autorka stwierdza: „Już nie chcę być
sama. Zasypia we mnie instynkt podróżnika, który chce wszędzie
dotrzeć na własną rękę. Poddaję się. Wprowadźcie mnie w swój
świat” (s. 69). Wprowadzą.
Co
można stracić w Afganistanie? Na pewno, tymczasowo, po europejsku
rozumianą wolność, zwłaszcza jeśli jest się kobietą. Swobodę
poruszania się i ubioru, rozmawiania i bywania. Parda, czyli
tradycja oddzielenia mężczyzn od kobiet, sfery prywatnej od
publicznej, domu od tego, co poza nim, silnie wytycza tej wolności
granice. Co w Afganistanie można zyskać? Bliskość i poczucie
zakorzenienia we wspólnocie. W końcu to kraj, gdzie, jak pisze
Kozińska, „(...) idea społeczeństwa otwartego wciąż
przegrywała z zamkniętą, magiczną strukturą plemienną” (s.
198). Autorce udało się do niej wniknąć, a może lepiej byłoby
napisać, że została do niej przyjęta. „Dobra pustynia” jest
dla tej wspólnoty i jej gospodarza hołdem.
Za książkę dziękuję portalowi:
P. S. Wybieram się w końcu na upragnione wakacje, więc znikam z blogosfery na całe dwa tygodnie. Miło mi będzie trochę od pisania odpocząć, ale i miło będzie tu wrócić, mam nadzieję, że z nową energią. A baterie będę ładować w Wiedniu, Wenecji i Chorwacji :) Jak zwykle pełen spontan – spakowany samochód, namioty i wyznaczony, choć nie sprecyzowany, cel podróży. Bardzo się na ten wyjazd cieszę! :) Do zobaczenia!
P. S. Wybieram się w końcu na upragnione wakacje, więc znikam z blogosfery na całe dwa tygodnie. Miło mi będzie trochę od pisania odpocząć, ale i miło będzie tu wrócić, mam nadzieję, że z nową energią. A baterie będę ładować w Wiedniu, Wenecji i Chorwacji :) Jak zwykle pełen spontan – spakowany samochód, namioty i wyznaczony, choć nie sprecyzowany, cel podróży. Bardzo się na ten wyjazd cieszę! :) Do zobaczenia!