piątek, 19 października 2012

„Mokradełko” Katarzyna Surmiak-Domańska

K. Surmiak-Domańska „Mokradełko”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2012

Oto recepta na piśmienniczy kryzys – przeczytać coś naprawdę wstrząsającego! Coś, co sprawi, że natłok myśli i emocji zacznie powoli przeciekać, przelewać się, aż w końcu znajdzie sobie ujście szerokim strumieniem. Tym „czymś” był w moim przypadku reportaż Katarzyny Surmiak-Domańskiej pt. „Mokradełko”.

Mokradełko – ależ trafiona nazwa! Oddaje nie tylko fakt, że realna miejscowość, która się pod nią kryje, jest podmokła, a nawet grząska, ale przede wszystkim symbolizuje polskie bagienko, w którym na co dzień często się taplamy. Bagienko, które powstaje ze stereotypów i uprzedzeń, z rozpaczliwych prób podtrzymania wizji świata, w którym wszystko istnieje w zgodzie z ustalonym porządkiem, w którym każda rodzina, z racji tego, że jest Rodziną, znajduje się pod szczególną ochroną. Biada temu, kto podniesie na nią rękę!

Nie byłoby „Mokradełka”, gdyby kilka lat temu Halszka Opfer nie wydała wstrząsającej książki „Kato-tata. Niepamiętnik”. Opisała w niej, jak przez kilkanaście lat swojego życia, za cichym przyzwoleniem matki, była wykorzystywana seksualnie przez ojca. Niedługo potem ukazało się „Monidło” – opowieść o życiu dorosłej już kobiety, zmagającej się z piętnem koszmarnego dzieciństwa. Reportaż Katarzyny Surmiak-Domańskiej koncentruje się nie tyle na samej Halszce, ile na reakcjach społecznych, jakie wywołała jej autobiografia. Choć bowiem autorka ukryła się pod pseudonimem, została szybko „zdemaskowana”, a jej wspomnienia zyskały miano „przeboju” lokalnej biblioteki. Tym, co wyraźnie interesuje jednak reporterkę najbardziej, jest pogmatwana więź, łącząca po latach matkę i córkę. 
 
Surmiak-Domańska oddała w swojej książce głos otoczeniu Halszki: teściowej, sąsiadce, koleżance, mężom, bratowej, lekarce pierwszego kontaktu. Nieprawdą byłoby stwierdzenie, że doszczętnie brakuje w ich relacjach życzliwości, empatii, współczucia. Znalzały się w środowisku Halszki osoby, które stanęły na wysokości zadania – przyjęły jej historię i zaakceptowały jej bohaterkę. Choć – mówią o tym otwarcie – trudno Halszkę lubić. Jej lepkość, skłonność do wyolbrzymiania, emocjonalną niestabilność. Jej „zaplątaną w sto supełków osobowość” (s. 107). Przypomina mi się w tym kontekście niezwykle popularne kiedyś hasło pewnej kampanii społecznej: „Zły dotyk boli przez całe życie”. Symptomatyczne, że prawdę o tym, co działo się w domu Halszki, skłonne były zaakceptować zwłaszcza te osoby, które same kiedyś doświadczyły przemocy. Inne kręciły głowami i wytaczały swoje argumenty (to one wywoływały u mnie gęsią skórkę!), przyjmując jedną z dwóch strategii: 
 
Strategia I: „To niemożliwe”! Wykorzystywanie seksualne dziecka nie mieści się w głowie, przekracza granice naszego pojmowania, napawa lękiem i strachem. Bezpieczniej jest zatem uznać, że taka patologia po prostu nie mogła mieć miejsca, zwłaszcza w najbliższym, dobrze znanym otoczeniu. Bo gdyby Halszka rzeczywiście została przez ojca skrzywdzona, czy uwielbiałaby seks? („Są dwa rodzaje kobiet takich jak my. Jedne mają uraz i stronią od seksu, ale są również kobiety, które po tym uwielbiają seks. Może dlatego, że zostały bardzo wcześnie nadmiernie rozbudzone. Ja najwidoczniej należę właśnie do tej drugiej kategorii” (s. 74) – powie w którymś momencie sama bohaterka). Czy zachowywałaby się tak ostentacyjnie, w sposób niegodny dla wizerunku „prawdziwej” ofiary? („Prawdziwa ofiara nie zachowuje się tak jak Halszka. Ofiara powinna zachowywać się jak ofiara. Najlepiej, gdyby to była taka biedna myszka. Która mało mówi o swojej krzywdzie. A właściwie w ogóle nie mówi. Powinno być tak, że my dowiadujemy się o wszystkim, ale nie od niej. Tak to sobie wyobrażam. Żyje we wsi skromna, cicha, niczym niewyróżniająca się kobieta – dobra matka, dobra żona, przykładna gopodyni. I nagle ktoś przychodzi i mówi: „Spójrzcie na nią. Czy wy wiecie, co ona przezyła?”” (s. 38) – mówi sąsiadka).

Strategia II: „Sama sobie winna”! Jeśli już ktoś z adwersarzy Halszki skłonny był uznać, że w jej słowach kryje się choć cień prawdy, towarzyszyło temu zwykle przekonanie, że wina leży po jej stronie. Tak interpretuje to np. teściowa bohaterki: „Każda kobieta była w swoim życiu nagabywana przez mężczyzn. Mnie również to się zdarzało za młodu. Ale jeżeli nie chciałam, to zawsze mogłam powiedzieć „nie”. Ja w tej książce nie widzę tego „nie”. Halszka nie zajęła stanowiska szanującej się kobiety, ona się poddawała. Po ludzku nie mogę uwierzyć, że istnieje kobieta, która pozwala się tak zeszmacić i jeszcze ma potrzebę o tym pisać (…). Kobiecie, która się szanuje, która wytworzy wokół siebie odpowiednią atmosferę, tak że nie można jej bezkarnie klepnąć, nie można gdzieś tam pogłaskać, rzadko przytrafiają się podobne przygody” (s. 19). Dla uzupełnienia dodam tylko, że Halszka jako czteroletnie dziecko była przez matkę po kąpieli zawijana w ręcznik i zanoszona do „tatusia” – o takiej skali wykorzystywania tu mówimy. Wypowiedzi takie jak ta, zacytowana przez chwilą, sprawiają, że w pewnym sensie „Mokradełko” jest lekturą dla ludzi o mocnych nerwach.

Gdzie w ramach tych strategii można by umiejscowić matkę Halszki, wiekową już kobietę, żonę bez męża? Ta kwestia zdaje się szczególnie intrygować reportażystkę. I nie udaje się jej do końca rozwikłać. Starsza pani wije się jak piskorz, nie daje się podejść, sprytnie ucina rozmowę w odpowiednim dla siebie momencie. Kiedy czuje się zbyt zagrożona – obraża się, wycofuje z kontaktu na jakiś czas. A Halszka? Mimo tego, że matka również „zgotowała jej ten los”, ciągnie do niej jak pszczoła do miodu, stara się jej przypodobać, zadowolić ją. Jak silna i pierwotna jest ta więź między matką a dzieckiem, jak bardzo pragniemy ze strony rodziców miłości i akceptacji! Nawet jeśli nas skrzywdzili.

Katarzyna Surmiak-Domańska podjęła temat trudny, bolesny, temat-tabu. Wywiązała się ze swojej roli znakomicie – uniknęła raf taniej sensacji, tonu histerycznej ekspresji, pułapki nadmiernego epatowania intymnością swojej bohaterki. „Mokradełko” napisane jest z klasą i taktem. A to dla takiej lektury świetna rekomendacja!

15 komentarzy:

  1. Nie słyszałam wcześniej o "Mokradełku", ale z Twojej recenzji wynika, że jest to rzeczywiście wstrząsająca lektura dla ludzi o mocnych nerwach. Zresztą "Kato-taty" też nie czytałam - chyba po prostu nie mogłabym się pozbierać po takiej książce. Może jak już moje dzieci będą dorosłe to spróbuję przeczytać...
    PS. Bardzo jestem ciekawa "Szopki", więc cieszę się, że akurat czytasz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też "Kato-taty" nie czytałam (wiedzę o książce czerpałam z recenzji blogerów) i nie wiem, czy kiedykolwiek zdecyduję się przeczytać. Choć może powinnam ze względów zawodowych?

    Nie wiem, kiedy pojawi się kolejna notka, bo pisanie nadal idzie mi jak po grudzie, więc może jest to dobry moment, żeby zasygnalizowąć, że po "Szopkę" warto sięgnąć! Język, język i jeszcze raz język to jej największy atut!

    OdpowiedzUsuń
  3. miałam na półce, chcę przeczytać, ale już nie chcę. Po tym co piszesz widzę że nie dźwignę nie teraz. Za mocne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście mocne! Mam wrażenie, że w ogóle ta książka spotkała się ze stosunkowo niewielkim odzewem na blogach, przynajmniej tych, które regularnie śledzę. Temat jest jeszcze chyba mało oswojony, boimy się go.

      Usuń
    2. ja się przymierzałam jakiś czas temu do tego, żeby zamówić do recenzji ale ktoś mnie ubiegł, w sumie dobrze. ale to prawda, nie lubimy niewygodnych tematów, mnie osobiście przerażają, jako matkę i kobietę

      Usuń
    3. Rzeczywiście, czasami pewne książki nas jakimś cudem omijają, a po czasie okazuje się, że tym lepiej dla nas. Wybierając "Mokradełko" nie przewidziałam do końca, z czym przyjdzie mi się zmierzyć, choć znałam przecież temat książki. Lektura to była bardzo niewygodna, ale jednocześnie nie można było się od niej oderwać, kiedy już się wniknęło w ten pokręcony świat bohaterów.

      Usuń
  4. "Mokradełko" to chyba będzie mój kolejny zakup, bo Twoja opinia to już druga, która mnie do tego zachęca. Bardzo dobra recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli tylko czujesz się na siłach - zachęcam! Trzeba o tym mówić, pisać, budować wrażliwość społeczną - również po to, żeby ofiary czuły się bezpieczniejsze, żeby mogły znaleźć pomoc i zrozumienie.
      Za komplement dziękuję!:)

      Usuń
  5. O ile "Kato tata" b. mi się nie podobała, z "Mokradełkiem" było inaczej. Autorka pokazała różnych znajomych Opfer, a co za tym idzie, przedstawiła różne opinie. Jedno jest pewnie - po lekturze tej książki odpowiedzi na na pytania o prawdę nadal brak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co Ci się nie spodobało w "Kato-tacie"?

      Usuń
    2. Dla mnie czuć tam było fałsz. Więcej tu: http://czytankianki.blogspot.com/2009/11/kato-tata-halszka-opfer.html

      Usuń
    3. Już po lekturze Twojego posta:) Nie chcę się tu na temat "Kato-taty" rozwlekle wypowiadać, bo książki nie czytałam, może bardziej na temat samego zjawiska. Konsekwencje długotrwałego wykorzystywania seksualnego przez rodzica, które rozpoczęło się we wczesnym dzieciństwie, są rozległe i głębokie. Wszystko to, o czym wspomniałaś w recenzji, i co Ciebie irytowało, mieści się w syndromie dziecka wykorzystywanego (piszę tu o perspektywie teoretycznej, o żadnym indywidualnym przypadku nie śmiałabym się wypowiadać, nie znając osoby). Zdanie "Dziwię się przede wszystkim, że tak rzadko protestowała, zwłaszcza gdy stała się starsza i z pewnością więcej rozumiała" uważam za dość okrutne - między sprawcą a ofiarą wywiązuje się specyficzna relacja, zwłaszcza jeśli sprawca "wychowywał" sobie ofiarę od małego. Jeśli byłabyś zainteresowana tym tematem od strony psychologicznej (choć wiem, że to temat albo dla psychologów, albo dla masochistów;)), polecam książkę M. Beisert pt. "Kazirodztwo. Rodzice w roli sprawców".

      Usuń
    4. Okrutne? A co jest okrutnego w zdziwieniu?
      Mam problem z HO, ponieważ jej portret wydaje mi się b. niespójny, zwłaszcza po "Mokradełku". I raczej tak już zostanie.

      Usuń
    5. W zdziwieniu nic, ale to akurat zdanie odebrałem bardziej jako zarzut niż zdziwienie. Nie zaprzeczam temu, że wizerunek Halszki jest niespójny, myślę, że masz tu zdecydowanie rację, wyczuwając pewne przekłamania, nieścisłości, niekonsekwencję. Starałam się jednak w swoim komentarzu przekazać, że właśnie ta niespójność osobowości może być traktowana jako konsekwencja doświadczenia wykorzystania, że mieści się ona w obrazie "choroby". Ale daleka jestem od przekonywania kogoś za wszelką cenę, tak więc ja zostaję przy swoim zdaniu, a Ty przy swoim ?:)

      Usuń
    6. Niestety mimo upływu czasu to niedowierzanie HO wciąż we mnie tkwi.;( Ale biorę pod uwagę, że jej charakter może być skutkiem przeżyć z dzieciństwa.

      Usuń