wtorek, 25 września 2012

„Kryzysowa narz... bloggerka”

Nie mam słów ponad to jedno – KRYZYS!!! Nie, nie gospodarczy, ale piśmienniczy, a nawet pisarski. Nie, nie ogólnoświatowy, ale mój osobisty, prywatny. Nie mogę za Chiny wziąć się do pisania! Czytam lektury ciekawe i bardzo ciekawe, ale wrażenia nie układają się w taką całość, którą można by podać Szanownym Czytelnikom bloga. Chyba pozostaje czekać, aż minie...

czwartek, 6 września 2012

Pod powierzchnią („Czerwona róża, biała róża” E. Chang)

E. Chang „Czerwona róża, biała róża”
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2009

Okładka „Czerwonej róży, białej róży” wydaje mi się być erotyczna, ale erotyczna w specyficzny sposób. Nie podano na niej nic na tacy, kobieta rozmawiająca przez telefon nie pokazuje twarzy, a jej postać obleczona jest w dość skromny strój. A jednak – te buty na obcasach zapinane w kostce, ta sukienka odsłaniająca kawałek uda, ten łuk ciała – to wszystko kojarzy mi się erotycznie :) Z opowiadaniami Eileen Chang jest podobnie jak z tą okładką – to, co na pierwszy rzut oka chłodne i zdystansowane, w środku kipi od emocji. Chińska pisarka kreuje pozornie banalne, codzienne sytuacje, które rozsadza jednak od środka jakieś ciśnienie, z trudem powstrzymywane przez system konwenansów. Słowa pulsują tu dodatkowymi, ukrytymi znaczeniami, które kotłują się pod powierzchnią. U Chang wszystko, co najważniejsze, dzieje się między wierszami. Namiętność i konwenans, jako jej przeciwwaga, to kluczowe tematy jej opowieści. Może właśnie ze względu na ten tandem, związek kobiety z mężczyzną jest czymś najbardziej pożądanym, a jednocześnie najbardziej rozczarowującym.

Szczególnie do gustu przypadło mi tytułowe opowiadanie „Czerwona róża, biała róża”, które uwodzi już od pierwszego zdania:
„W życiu Zhenbao były dwie kobiety. Pierwszą z nich nazywał białą różą,
drugą – czerwoną” (s. 73).
I dalej:
„Pierwsza była nieskazitelną żoną, druga – namiętną kochanką. Nie bez powodu w świadomości większości Chińczyków etymologia słowa oznaczającego kobiecą czystość wiąże się zarówno z cnotą, jak i żarliwością uczuć. Być może każdy mężczyzna miał w życiu co najmniej dwie takie właśnie kobiety. Gdy ożenisz się z czerwoną różą, prędzej czy później czerwień zmieni się w krew zabitego na ścianie komara, biała róża zaś na zawsze pozostanie promieniem księżyca padającym na posadzkę przed łożem. Jeśli pojmiesz za żonę białą różę, wkrótce będzie ona jak grudka ryżu, która przypadkiem przykleiła się do ubrania. Czerwona tymczasem stanie się szkarłatnym znamieniem wypalonym w twoim sercu” (s. 73).

Opowiadania Chang potrafią też boleć. W „Złotych kajdanach” natężenie frustracji i bezradności jest tak duże, a gotowość do rujnowania cudzego szczęścia w imię zasady „mnie nie udało się być szcześliwą, więc ty też nie masz prawa do szczęścia” tak przerażająca, że musiałam dać sobie po jego lekturze sporo czasu na ochłonięcie. Spodobała mi się także opowieść zamykająca tom – „Miłość w pokonanym mieście” – jedyna chyba tak otwarcie optymistyczna.

Eileen Chang połączyła ogień z wodą, chłód z namiętnością, powściągliwość z emocjonalnością. Choć nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem rozczarowana lekturą, wręcz przeciwnie – oceniam ją wysoko, to jednak czuję pewien niedosyt. Z czego on wynika – nie wiem. Być może z różnic kulturowych, być może ustawiłam poprzeczkę oczekiwań zbyt wysoko. Ale to tylko moja fanaberia, przecież jest bardzo dobrze :)

środa, 5 września 2012

Emocjonalne podsumowanie wakacji :)


Trudno mi wrócić po wakacyjnym wyjeździe do zdyscyplinowanego pisania, do zdyscyplinowanego życia w ogóle. Pobyt w Chorwacji uważam za bardzo udany, choć w moim prywatnym rankingu państw bałkańskich, które odwiedziłam, nadal króluje Rumunia – czasem brzydka i szara, czasem zachwycająca, ale przede wszystkim prawdziwa. Chorwacja to taka Republika Turystyczna, skrojona na miarę turysty, pozwalająca poczuć mu się jak w domu. Oszołomiona rozmiarem niemieckich i włoskich „obozowisk” na campingach, składających się z camperów, wyspecjalizowanych namiotów (kuchennych, jadalnych, dziecięcych), placów zabaw itd., doszłam do wniosku, że niektórzy wyjeżdżają za granicę po to, żeby odtworzyć tam sobie warunki, z których przybyli. Nie zmienia to faktu, że Chorwacja kupiła mnie swoimi krajobrazami i bardzo pozytywnie zaskoczyła pięknymi górami. A dwie noce spędzone w górskiej kolibie, położonej na półce skalnej, z której oglądać można było zachód słońca nad Adriatykiem, pozostaną jednym z piękniejszych wspomnień.

Mam sporo zaległości – bardzo wiele książek czeka na przeczytanie, kilka na zrecenzowanie. Wraz z nowym rokiem szkolnym trzeba więc brać się do roboty! :) Wróciłam :)