Wydawnictwo Karakter
Kraków 2008
Na przekór afrykańskiej tradycji przekazu ustnego, Uparty Ślimak, właściciel baru „Śmierć kredytom”, który złości się, kiedy słyszy powiedzenia typu: „gdy w Afryce umiera starzec, wraz z nim płonie cała biblioteka” (s. 9), postanawia uwiecznić swoją knajpę za pomocą słowa pisanego. W tym celu powierza Kielonkowi, stałemu bywalcowi, prowadzenie zeszytu z notatkami. Kielonek traktuje swoje zadanie niezwykle poważnie, wyznaje nawet: „ja chcę być wolny i pisać, kiedy mam ochotę, kiedy mogę, nie ma nic gorszego od przymusowych robót, nie jestem jego murzynem, piszę też dla siebie i dlatego nie chciałbym być w jego skórze w chwili, kiedy przejrzy te kartki, na których nie zamierzam nikogo oszczędzać (…)” (s. 10). Owa deklaracja brzmi jak credo artystyczne.
Relacja Kielonka, spisana z lekceważeniem dla zasad interpunkcji, dokumentuje historię powstawania i funkcjonowania baru, a przede wszystkim nakreśla sylwetki jego stałych i barwnych klientów. Knajpa, jak to knajpa, przyciąga często ludzi sponiewieranych przez życie, potrzebujących wyrzucić z siebie nagromadzoną przez lata frustrację, spragnionych akceptacji dla swoich przeżyć. Nie potrzebują więc oni dodatkowej zachęty, aby wybebeszyć się przed „nadwornym skrybą”, wręcz przeciwnie – dopraszają się, aby ich opowieść znalazła się w kielonkowym zeszycie. Każdy kolejny rozmówca to większe indywiduum. Poznajemy zatem faceta w pampersach, amatora młodych prostytutek z dzielnicy Rex, obsesyjnie podejrzewającego o zdradę swoją żonę, która pozbywa się go z domu i oskarża o molestowanie córki, czy też Drukarza, człowieka odnoszącego sukcesy zawodowe we Francji (szefa ekipy w drukarni na przedmieściach Paryża), porzuconego przez białą żonę dla swojego 18-letniego syna z poprzedniego związku. Historie klientów baru „Śmierć kredytom” są niejednokrotnie bardzo dramatyczne, ale, po pierwsze, autor przedstawia je z dużą dozą humoru, po drugie zaś, nie mamy pewności, czy przydarzyły się im naprawdę, czy też są wytworem chorej wyobraźni. Na tym tle wyjątkowo poważnie brzmi „spowiedź” samego Kielonka, byłego nauczyciela i obecnego alkoholika. I w tym przypadku Mabanckou nie odmówił sobie jednak przyjemności wprowadzenia elementów komicznych i zawiózł swojego bohatera na taczce, rękoma rodziny oczywiście, do czarownika Zero Błędu, co skończyło się karczemną awanturą. No właśnie: czy wprowadzenie postaci szamana jest kpiną, czy też ukłonem w stronę afrykańskiej tradycji? Na takie pytania trudno znaleźć w książce kongijskiego pisarza jasną odpowiedź, ponieważ jego nadrzędnym celem wydaje się być gra stereotypami i konwencjami, co widać zwłaszcza wtedy, kiedy konfrontuje swoich bohaterów z inną kulturą. Siłą rzeczy kategorie prawdy i fałszu również zostają w niej zrelatywizowane, a tragizm i komizm mogą w ciągu sekundy obrócić się w swoje przeciwieństwo.
Pomiędzy historie klientów baru wkradają się niepostrzeżenie refleksje na temat literatury i roli pisarza, które rzucają światło – jeśli przyjąć, że stanowią odbicie poglądów Mabanckou w tych kwestiach – na to, czym „Kielonek”-książka w rzeczywistości jest. Z ust Kielonka-bohatera płyną słowa dezaprobaty i lekceważenia dla „(…) pisarzy w krawatach, marynarkach, czerwonych szalikach, okrągłych okularach, palących, a jakże fajki lub cygara, klasa i styl, pisarzy, którzy pozują do zdjęć, jakby mieli za sobą niejedno dokonanie, czekają, aż ktoś zacznie głaskać ich po pępkach wielkich jak mechaniczne pomarańcze, są i tacy, którzy odgrywają pisarzy odrzuconych, pewnych swego geniuszu, choć spłodzili tyle, co kot napłakał, banda paranoików, zgorzkniałych, zazdrosnych, zawistnych, twierdzących, że ktoś szykuje przeciwko nim zamach stanu, grożących, że jeśli kiedyś przyznają im Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury, ostentacyjnie jej nie przyjmą, bo nie mają splamionych rąk, bo literacki Nobel to układ, mur, śmierć duszy, gra z góry ustawiona, tak iż powstaje zasadne pytanie, czym jest literatura (…)” (s. 154-155). Literatura powinna być zatem szorstka, chropawa, bliska tkance życia. „Coś na granicy pisania i życia” (s. 155) – tak widzi ją Kielonek. Jeśli pójść tym tropem, można by zinterpretować powieść Mabanckou jako formę sprzeciwu wobec „pisarstwa intelektualnego”, zanurzonego w fikcji – odklejonego od rzeczywistości. Demonstracyjne lekceważenie zasad interpunkcji, zastosowanie narracji w formie strumienia potocznej świadomości, użycie języka trochę kulawego, sprośnego, czasem nawet wulgarnego (takiego jak sytuacje, które odzwierciedla), byłoby zatem tego buntu przejawem. W efekcie powstała książka, która mówi „coś” o Afryce bez zadęcia i moralizatorstwa, chciałoby się powiedzieć – postmodernistyczna, bowiem jej autor prowadzi nieustanną grę z czytelnikiem, puszcza do niego oko, żongluje konwencjami i cytatami, co przy okazji wskazuje na jego silne zakorzenienie w kręgu kultury europejskiej. Myślę sobie tylko, że w przypadku takich jak ta powieści, które niezwykle silnie eksponują strukturę, kompozycję, budowę, istnieje ryzyko przerostu formy nad treścią. Ale to już czytelnicy muszą ocenić sami.
Doskonała recenzja:) Natomiast książka z jednej strony intryguje mnie swoją tematyką, ale nie jestem pewna, czy polubiłabym taką formę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Stokroć dziękuję!:) Jeśli chodzi o "Kielonka" - myślę, że warto spróbować, mimo "ekstrawaganckiej" formy wchłania się go szybko i gładko, a nieczęsto spotyka się taki sposób pisania o Afryce.
UsuńMoże być ciekawe.
OdpowiedzUsuńChętnie bym sięgneła
Nic, tylko próbować:)
UsuńKolejna książka godna uwagi
OdpowiedzUsuńZ pewnością - oryginalna i szalona:)
UsuńŚwietna recenzja! Potrafisz zachęcić :)
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo dziękuję! Oby się podobała:)
UsuńWidzę, że lekturę "Kielonka" muszę bezwzględnie przyspieszyć.:)
OdpowiedzUsuń