czwartek, 10 marca 2011

Turcja - anatomia rozdarcia


W. Szabłowski „Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2011







Lubię czytać książki, które objaśniają mi świat. Jest to tym bardziej przyjemne, jeśli mam do czynienia ze świetnym zbiorem reportaży polskiego autora. „Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji” Witolda Szabłowskiego, bo o nich tu mowa, będą pięknie komponować się na półce z publikacjami W. Jagielskiego, M. Szczygła, J. Hugo-Badera, W. Tochmana, P. Smoleńskiego, W. Nowaka, itd. Jeżeli istnieje coś takiego, jak polska szkoła reportażu (jako zjawisko), powinna ona stać się naszym literackim towarem eksportowym. 

Witold Szabłowski wie, jak pisać, żeby przyciągnąć uwagę czytelnika, wzbudzić jego zainteresowanie i skłonić go do refleksji. Podoba mi się metoda „badawcza”, jaką zastosował autor – wybrał kilka zjawisk, postaci i miejsc, które z Turcją kojarzymy, które odzwierciedlają najistotniejsze problemy i dylematy tego państwa i społeczeństwa, poświęcając każdemu z nich osobny reportaż. Przeczytamy tu zatem o zabójstwach honorowych, seksie (przed)małżeńskim młodych Turków, butach „Bajbajbusz” (którym, dla przypomnienia, przypuszczono atak na G. Busha podczas jego wizyty w Iraku), nielegalnych imigrantach, traktujących Turcję jako kraj (raj?) tranzytowy czy Alim Ağcy, niedoszłym zabójcy papieża. Obraz Turcji, który miałam w głowie, w miarę postępów czytania, zapełniał się nowymi faktami, interpretacjami, znaczeniami.

Szabłowski opisuje Turcję przede wszystkim jako kraj rozdarty: pomiędzy Wschodem a Zachodem, religijnością a świeckością, swojskością a innością, pomiędzy tradycją a nowoczesnością. Państwo, w którym jedno z miast – Stambuł – liczy ok. 15 milionów mieszkańców, nie może być jednorodne. Do różnic politycznych czy obyczajowych przyczynia się między innymi odmienne sąsiedztwo – Europy od zachodu oraz Iraku, Iranu czy Syrii od wschodu. Do którego świata Turcja „bardziej” przynależy? Jak pisze autor: „Zachód uważa ich za fanatyków. Wschód – za sługusów Zachodu. Al-Kaida przeprowadza nad Bosforem zamachy, a Unia Europejska od pół wieku nie chce Turcji przyjąć. Bo za duża i zbyt obca kulturowo” (s.12-13). Doprawdy, trudno tutaj o integralność jaźni!

Wyklarowała mi się podczas tej lektury pewna teza – od razu zaznaczam, że amatorska. Każdy kto odwiedził kiedyś Turcję, choćby w celach wyłącznie turystycznych, zwrócił zapewne uwagę na pewnego wszędobylskiego mężczyznę. Od dawna już nie żyje, ale jego wizerunki można spotkać na każdym kroku – w urzędzie, restauracji, gazecie. Atatürk – Ojciec Turków. Dla swoich rodaków postać niemalże święta i nietykalna, uosobienie nowoczesnego reformatora. Dla wielu zachodnich historyków – postać co najmniej kontrowersyjna. To on „otworzył” Turcję na Zachód, co więcej – uczynił z tego otwarcia trend, który należało obowiązkowo praktykować. Niech przykładem na to będzie „ustawa kapeluszowa”, która nakazywała najpierw urzędnikom, a później wszystkim mężczyznom, noszenie europejskiego stroju, w szczególności zaś zastąpienie tradycyjnego fezu – kapeluszem. Szabłowski ironizuje (a może wcale nie?), że pytanie „Co sądzisz o Atatürku?”, często zadawane cudzoziemcom przez tubylców, jest formą testu, który łatwo oblać – dobra odpowiedź może być tylko jedna. Biorąc pod uwagę wszystkie te uwarunkowania, tezę mą traktuję jako kontrowersyjną. Myślę bowiem, że Atatürk zrobił swoim „dzieciom” krzywdę, przyczynił się do ich wewnętrznego rozdarcia. Dał im bowiem wyraźny sygnał – to, co tradycyjne, lokalne, swojskie, jest gorsze od tego, co nowoczesne i postępowe – tzn. europejskie (czy raczej zachodnie). Poczucie narodowej dumy (jednak!) i kompleks wobec Europy – to dwie sprzeczności, które definiują „turecką duszę”. Atatürk nie był z pewnością pierwotnym źródłem tej dwoistości – jej korzenie sięgają o wiele głębiej. Pokazuje to reportaż o Sinanie – wybitnym architekcie sułtanów tureckich, którego marzeniem życiowym było zaprojektowanie i stworzenie budowli wyższej niż Hagia Sophia – świątynia, bądź co bądź, chrześcijańska (początkowo). I nie ma tu znaczenia fakt, że ta historia mogła zostać stworzona przez przewodnika Szabłowskiego dla celów „komercyjnych”, skoro trafnie opisuje rzeczywistość (ach, ta siła projekcji!). Niech Europa wie, że Turek też potrafi (czy nie jesteśmy jako narody podobni do siebie w tej kwestii?)! 

Garść takich oto refleksji nasunęła mi się po lekturze książki Szabłowskiego. A ciekawych wątków tam co nie miara! Pobudza do myślenia, wciąga, intryguje – to bez wątpienia cechy dobrej lektury. Czekam z niecierpliwością na następną.

4 komentarze:

  1. Reportaż - wizja autorska, tyleż mamy Turcji ilu gawędziarzy o niej :) Iz, chętnie zajrzę do książki choćby we fragmentach i zobaczę na ile autor jest świadomy tego mechanizmu. Nawet w antropologii ( zajmującej się podglądaniem "innego" )często popełnia się błąd tworzenia "obiektywnych" opisów/obrazów. Optymistycznie zakładam, że skoro forma reportażu rozwija się i dojrzewa to będzie też wzrastać wrażliwość autorów na samych siebie :) pozdrawiam tureckim słońcem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że autor jest świadomy tych rzeczy, o których piszesz. Wskazuje na to chociażby "metoda badawcza", o której wspominam - wybór kilku zaledwie wątków, zjawisk i miejsc. To tak jakby autor mówił: "Przykro mi, nie jestem w stanie oddać całej złożoności tego świata, opisuję więc tylko jego część". A wiadomo, że konsekwencją wyboru jest zawsze odrzucenie czegoś - jakiejś alternatywnej wersji, historii, znaczenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. o tej ksiązce słysze juz od jakiegoś czasu same dobre rzeczy. Inna sprawa, że fajnie spojrzeć będzie na Turcje inaczej, niż oczami Pamuka

    OdpowiedzUsuń
  4. Także jestem ciekawa tej książki. Dotychczas przeczytałam reportaże Szczygła i podczytuję po troszku Hugo-Badera:) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń