wtorek, 8 marca 2011

„Zbyt wiele szczęścia” czy jego brak?


A. Munro „Zbyt wiele szczęścia”
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2011







Tak się ostatnio złożyło, że miałam więcej czasu na czytanie (bo można to robić swobodnie w miejskim autobusie) niż na pisanie (bo robienie tego w miejskim autobusie sprawia mi kłopot). Powstał więc znaczący rozdźwięk pomiędzy ilością lektur przeczytanych i opisanych. Dzisiaj rozpoczynam zasypywanie tej przepaści.

Nie pamiętam już, kiedy ostatnio miałam w rękach opowiadania. Pewnie dlatego lektura książki „Zbyt wiele szczęścia” A. Munro była dla mnie szczególnym doznaniem – nie tylko artystycznym i emocjonalnym, ale także „technicznym”. Twierdzę bowiem, że krótsze formy prozatorskie uruchamiają inny typ czytania. Po pierwsze, fabuła, która w powieści rozwija się na wielu stronach, w opowiadaniach jest o wiele bardziej skondensowana. Skróceniu ulega także perspektywa czasowa. Zaledwie kilku/kilkunastu kartek potrzeba zatem, aby bohaterowie zdążyli stać się dorosłymi ludźmi, wziąć ślub, rozwieść się, zestarzeć. Po drugie, powieść odznacza się  przewidywalną objętością – rozpoczyna się na pierwszej, a kończy na ostatniej stronie. Ze zbiorem opowiadań jest inaczej, dlatego często zdarzało się, że mój wzrok i myśli dopiero co rozpędzały się, a historia już nieoczekiwanie finiszowała. Wywoływało to we mnie lekkie poczucie dyskomfortu. Ale czas przejść do meritum…

Alice Munro, jak wynika z mojego rekonesansu, uważana jest za jedną z najwybitniejszych autorek krótkich form prozatorskich. Tom „Zbyt wiele szczęścia” zawiera dziesięć opowiadań. Już pierwsze z nich – „Inny wymiar” – okazało siłę rażenia pioruna, która wbiła mnie w fotel. Co prawda żaden z kolejnych utworów nie wywołał już we mnie takich emocji, ale trudno tu mówić o rozczarowaniu – styl Munro odcisnął swoje piętno na każdym z nich. Wydaje się, że pewne motywy i wątki pisarka eksploruje szczególnie chętnie. Miejsce i czas akcji większości opowiadań są nieokreślone. Dla Kanadyjki najważniejsze są bowiem relacje międzyludzkie w ich codziennym wymiarze. Za pomocą niezwykle prostych środków (język opowiadań określiłabym jako przezroczysty – nie koncentruje na sobie uwagi czytelnika) autorka wydobywa, z pozornie trywialnych sytuacji, dodatkowe sens i znaczenie. Nie znajdziemy tu opisów bohaterskich czynów, nieskazitelnych postaci, sławnych miejsc. W zamian za to otrzymujemy garść słodko-gorzkich refleksji o ludzkich losach, namiętnościach i dylematach. Pisarstwo Munro jest niezwykle subtelne i dyskretne – zamiast wykładać kawę na ławę, buduje ona klimat opowieści z niedopowiedzeń, dwuznaczności, nieoczywistości. To jest z pewnością ogromna siła tej prozy.

Jak już wspomniałam, są w tym zbiorze opowiadania mocne, w których człowiek mierzy się z sytuacją ekstremalną („Inny wymiar”). Są też opowiadania, jak je określiłam na własny użytek – medytacyjne („Las”). Wydaje się, że żaden aspekt ludzkiego życia nie jest Munro obcy. Trzeba jednak podkreślić rzecz niezwykle ważną – bohaterkami większości opowiadań są kobiety, i to kobiety szczególne. Nie wiem czy pisarstwo Kanadyjki można nazwać feministycznym, z pewnością jednak wykazuje ona szczególną wrażliwość na los kobiet krzywdzonych, lekceważonych, uprzedmiotowionych. Czy jesteśmy w stanie zrozumieć Doree, która odwiedza w więzieniu męża – dręczyciela, mordercę swoich dzieci? Na tym polega paradoks tak wielkiej tragedii, wydaje się tłumaczyć autorka: łączy ona w nierozerwalny sposób, poprzez wyjątkowość doświadczenia, kata i ofiarę. Tylko oni potrafią zrozumieć siebie nawzajem i znaleźć wspólny język na opisanie tego, co się stało. 

Lektura książki „Zbyt wiele szczęścia”, wbrew tytułowi, wywołała we mnie okresowy, „wolnopłynący” smutek (melancholię?). I nie zmieniło tych odczuć ostatnie, „optymistyczne” (?) opowiadanie o Zofii Kowalewskiej, matematyczce i pisarce. Mam wątpliwości, czy umierała spełniona i szczęśliwa.

4 komentarze:

  1. coś mi sie wydaje, że wciągnę książkę na listę. W niedługim czasie słyszę o niej po raz kolejny.
    A propos opowiadań - nie są moja ulubioną formą, nie pozwalają się "wgryźć", z drugiej strony, skupiaja się na czyms innym niż historia - czytałaś "Coraz dalej od milości" Schlinka? Może nie wbijają w fotel, ale ja o nich myślę już od kilku miesięcy ...
    Chyba o to chodzi?:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Schlink... to było to! Przeczytałam pierwszą książkę i wpadłam jak śliwka w kompot:) To teraz jeden z moich ulubionych autorów. Ale opowiadania, o których wspominasz, były najsłabszą jego książką, którą czytałam.
    Z drugiej strony - najsłabsza jego rzecz i tak jest dobra:) A fanką opowiadań nie zostałam, mimo lektury opowiadań mistrzyni tej formy. Ale przeczytaj Munro - warto!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja także wciągam na listę, i żałuję, że jej dzisiaj nie kupiłam, a miałam ją nawet w ręku... No nic, co się odwlecze...:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Padma: to uciecze;) Mam wrażenie, że tak to się dzieje u mnie z książkami - jak nie pójdę za impulsem, zaraz ten impuls wzbudzi kolejna i kolejna i...

    OdpowiedzUsuń