A. Munro „Zbyt wiele szczęścia”
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2011
Tak się ostatnio złożyło, że miałam więcej czasu na czytanie (bo można to robić swobodnie w miejskim autobusie) niż na pisanie (bo robienie tego w miejskim autobusie sprawia mi kłopot). Powstał więc znaczący rozdźwięk pomiędzy ilością lektur przeczytanych i opisanych. Dzisiaj rozpoczynam zasypywanie tej przepaści.
Nie pamiętam już, kiedy ostatnio miałam w rękach opowiadania. Pewnie dlatego lektura książki „Zbyt wiele szczęścia” A. Munro była dla mnie szczególnym doznaniem – nie tylko artystycznym i emocjonalnym, ale także „technicznym”. Twierdzę bowiem, że krótsze formy prozatorskie uruchamiają inny typ czytania. Po pierwsze, fabuła, która w powieści rozwija się na wielu stronach, w opowiadaniach jest o wiele bardziej skondensowana. Skróceniu ulega także perspektywa czasowa. Zaledwie kilku/kilkunastu kartek potrzeba zatem, aby bohaterowie zdążyli stać się dorosłymi ludźmi, wziąć ślub, rozwieść się, zestarzeć. Po drugie, powieść odznacza się przewidywalną objętością – rozpoczyna się na pierwszej, a kończy na ostatniej stronie. Ze zbiorem opowiadań jest inaczej, dlatego często zdarzało się, że mój wzrok i myśli dopiero co rozpędzały się, a historia już nieoczekiwanie finiszowała. Wywoływało to we mnie lekkie poczucie dyskomfortu. Ale czas przejść do meritum…
Alice Munro, jak wynika z mojego rekonesansu, uważana jest za jedną z najwybitniejszych autorek krótkich form prozatorskich. Tom „Zbyt wiele szczęścia” zawiera dziesięć opowiadań. Już pierwsze z nich – „Inny wymiar” – okazało siłę rażenia pioruna, która wbiła mnie w fotel. Co prawda żaden z kolejnych utworów nie wywołał już we mnie takich emocji, ale trudno tu mówić o rozczarowaniu – styl Munro odcisnął swoje piętno na każdym z nich. Wydaje się, że pewne motywy i wątki pisarka eksploruje szczególnie chętnie. Miejsce i czas akcji większości opowiadań są nieokreślone. Dla Kanadyjki najważniejsze są bowiem relacje międzyludzkie w ich codziennym wymiarze. Za pomocą niezwykle prostych środków (język opowiadań określiłabym jako przezroczysty – nie koncentruje na sobie uwagi czytelnika) autorka wydobywa, z pozornie trywialnych sytuacji, dodatkowe sens i znaczenie. Nie znajdziemy tu opisów bohaterskich czynów, nieskazitelnych postaci, sławnych miejsc. W zamian za to otrzymujemy garść słodko-gorzkich refleksji o ludzkich losach, namiętnościach i dylematach. Pisarstwo Munro jest niezwykle subtelne i dyskretne – zamiast wykładać kawę na ławę, buduje ona klimat opowieści z niedopowiedzeń, dwuznaczności, nieoczywistości. To jest z pewnością ogromna siła tej prozy.
Jak już wspomniałam, są w tym zbiorze opowiadania mocne, w których człowiek mierzy się z sytuacją ekstremalną („Inny wymiar”). Są też opowiadania, jak je określiłam na własny użytek – medytacyjne („Las”). Wydaje się, że żaden aspekt ludzkiego życia nie jest Munro obcy. Trzeba jednak podkreślić rzecz niezwykle ważną – bohaterkami większości opowiadań są kobiety, i to kobiety szczególne. Nie wiem czy pisarstwo Kanadyjki można nazwać feministycznym, z pewnością jednak wykazuje ona szczególną wrażliwość na los kobiet krzywdzonych, lekceważonych, uprzedmiotowionych. Czy jesteśmy w stanie zrozumieć Doree, która odwiedza w więzieniu męża – dręczyciela, mordercę swoich dzieci? Na tym polega paradoks tak wielkiej tragedii, wydaje się tłumaczyć autorka: łączy ona w nierozerwalny sposób, poprzez wyjątkowość doświadczenia, kata i ofiarę. Tylko oni potrafią zrozumieć siebie nawzajem i znaleźć wspólny język na opisanie tego, co się stało.
Lektura książki „Zbyt wiele szczęścia”, wbrew tytułowi, wywołała we mnie okresowy, „wolnopłynący” smutek (melancholię?). I nie zmieniło tych odczuć ostatnie, „optymistyczne” (?) opowiadanie o Zofii Kowalewskiej, matematyczce i pisarce. Mam wątpliwości, czy umierała spełniona i szczęśliwa.
coś mi sie wydaje, że wciągnę książkę na listę. W niedługim czasie słyszę o niej po raz kolejny.
OdpowiedzUsuńA propos opowiadań - nie są moja ulubioną formą, nie pozwalają się "wgryźć", z drugiej strony, skupiaja się na czyms innym niż historia - czytałaś "Coraz dalej od milości" Schlinka? Może nie wbijają w fotel, ale ja o nich myślę już od kilku miesięcy ...
Chyba o to chodzi?:-)
Schlink... to było to! Przeczytałam pierwszą książkę i wpadłam jak śliwka w kompot:) To teraz jeden z moich ulubionych autorów. Ale opowiadania, o których wspominasz, były najsłabszą jego książką, którą czytałam.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony - najsłabsza jego rzecz i tak jest dobra:) A fanką opowiadań nie zostałam, mimo lektury opowiadań mistrzyni tej formy. Ale przeczytaj Munro - warto!
Ja także wciągam na listę, i żałuję, że jej dzisiaj nie kupiłam, a miałam ją nawet w ręku... No nic, co się odwlecze...:)
OdpowiedzUsuńPadma: to uciecze;) Mam wrażenie, że tak to się dzieje u mnie z książkami - jak nie pójdę za impulsem, zaraz ten impuls wzbudzi kolejna i kolejna i...
OdpowiedzUsuń