piątek, 15 lipca 2011

Nieudanie o wykluczeniu (choć temat ważny) („Nieobecni” B. Żurawieckiego)


B. Żurawiecki „Nieobecni”
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Warszawa 2011








Przeczytałam, nie zrozumiałam i nie zaakceptowałam – pomysłu autora, zastosowanych przez niego rozwiązań fabularnych i zabiegów stylistycznych. Tytułem usprawiedliwienia dodam, że książki, które wprowadzają do literatury „niewidzialnych”, zazwyczaj mogą liczyć na moją życzliwość i przychylność, nawet jeśli nie porażają finezją. Do takich lektur zaliczam między innymi „Prowadź swój pług przez kości umarłych” O. Tokarczuk czy też „Nie ma o czym mówić” M. Szarejko (nominowanej swoją drogą do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus). Niewidzialni to ludzie, którzy z racji wieku, orientacji seksualnej, statusu materialnego, przekonań religijnych, narodowości czy stanu zdrowia, funkcjonują na marginesie społeczeństwa bądź – po prostu – znajdują się w mniejszości i przez to ich głos nie jest na co dzień słyszalny. Powiastkę B. Żurawieckiego można z pewnością zaliczyć do tego nurtu, ale jest to, moim zdaniem, publikacja nieudana. Mam wrażenie, że cenione przeze mnie wydawnictwo tym razem strzeliło sobie w stopę…

A., główny bohater „Nieobecnych”, nie lubi swojej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Wstaje codziennie o 4.30, chwilę potem wyrusza do radia, w którym prowadzi audycję poranną. Praca nie jest dla niego ani źródłem satysfakcji, ani godziwych pieniędzy – trwa w niej raczej siłą inercji i przyzwyczajenia. Kiedy jego długoletni partner życiowy decyduje się na wyjazd do Londynu, A. nie podchwytuje pomysłu. Emigracja Dominika skutkuje rozpadem związku, co tylko pogarsza, i tak marną, jakość jego egzystencji. Na dokładkę, od chwili zerwania, dręczą go koszmary senne, których w żaden sposób nie może się pozbyć. Życie towarzyskie głównego bohatera ogranicza się do zdawkowych kontaktów ze współpracownikami oraz do regularnych spotkań z matką swojego „eks”, panią Marią. W pewnym momencie jego życia pojawia się także Technoboj – autystyczny (?) sąsiad, którego jedynym zajęciem jest kołysanie się w rytm muzyki (pseudonim wyraźnie wskazuje na ulubiony gatunek) i sen. Choć wywołuje to we mnie niesmak, wspomnę, że A. wykorzystuje go seksualnie – pojąć nie potrafię, co autor chciał osiągnąć przez wprowadzenie tego wątku. Czujecie się dziwnie? To dopiero początek. Prawdziwe „atrakcje” zaczynają się wtedy, kiedy główny bohater odkrywa, że stał się dla ludzi niewidzialny. Porzucenie pracy, kradzieże, usiłowanie zabójstwa (Dominika!), wreszcie zabójstwo(a), masakra episkopatu, a nawet unicestwienie świata – Żurawiecki nie oszczędza swojej (i czytelników) wyobraźni. Czemu to wszystko służy?

Rozumiem, że historię przedstawioną w „Nieobecnych” należy wziąć w nawias, potraktować jako pewien rodzaj metafory. „W naszym świecie geje i stare kobiety czują się wykluczeni. Przeczytaj o tym, jak gej i starsza kobieta wykluczają cały świat” – to zdanie z okładki trafnie zapewne definiuje intencje autora. Główni bohaterowie nie widzą sensu swojej egzystencji, towarzyszy im na co dzień poczucie wyobcowania i zbędności. Tak o tym mówi pani Maria: „Nie masz często takiego wrażenia, że twoje życie ma zasadnicze znaczenie? Że stoisz w centrum i dziwisz się, że inni o tym nie wiedzą, choć przecież tylko twoje problemy się liczą i tylko od nich wszystko zależy? I odkrywasz ze zdziwieniem, że inni się tobą nie przejmują, a nawet nie znają twojego imienia i nazwiska, że mają jakieś swoje życia, które biegną swoimi ścieżkami i na twoje nie zwracają najmniejszej uwagi, choć przecież bez niego świat nie mógłby istnieć i inni też nie mogliby istnieć? A istnieją i przyjmujesz to wszystko zaskoczony, wręcz cię to szokuje, bo to jakby pozbawić cię fundamentów twojego życia. Tracisz pewność siebie i właściwie możesz nie istnieć, bo nic się nie stanie, nie zmieni, nikt się nie przejmie ani nawet nie zauważy. Jesteśmy nieistotni, prawda?” (s. 97). Żurawiecki opowiada w gruncie rzeczy swoim czytelnikom o elementarnej potrzebie każdego człowieka: bycia Kimś Ważnym, Kimś Znaczącym. Problem polega na tym, że niezbędny jest do tego udział Innego – „zauważając” nas (słuchając, kochając, doceniając), potwierdza on niejako nasze istnienie. Z drugiej strony: czy można mieć pretensje do świata, że nas nie hołubi, jeśli sami nie otwieramy się na niego, nie szukamy z nim kontaktu, nie wykraczamy poza własne ego? Temat to bardzo ważny, zarówno na poziomie indywidualnym, jak i społecznym, w odniesieniu do pewnych grup. Tylko dlaczego zrealizowany w tak odpychający sposób? Paradoks polega na tym, że Żurawiecki ma dryg do operowania językiem, ale wybiera niezrozumiałą dla mnie konwencję. Mam nadzieję, że jeśli uda mi się jeszcze kiedyś spotkać (literacko) z tym autorem, nastąpi to w bardziej sprzyjających okolicznościach.

7 komentarzy:

  1. Słusznie, trzeba przekonać się na własnej skórze w czym rzecz:) Ciekawa jestem, jakie będą Twoje wrażenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem trochę zrażony do książek wydawanych przez WKP. Pisarze są raczej nastawieni na wzbudzanie taniej sensacji, niż tworzenie wybitnej literatury.

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem tak: wydawnictwa publicystyczne bardzo cenię, a jeśli chodzi o prozę jest 1:1: "Imigracje" Malanowskiej bardzo mi się podobały, a "Nieobecni" tak jak widać wyżej:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się z tym, że mocno nieudana to książka.

    OdpowiedzUsuń
  5. ...ale recenzja nie jest aż nadto negatywna ;) wbrew (zapewne) swoim intencjom, zachęciłaś mnie do tej książki :) /Ramona

    OdpowiedzUsuń
  6. Bernadetta: a znasz może wcześniejsze książki Żurawieckiego? Ciekawa jestem czy "Nieobecni" to wypadek przy pracy czy raczej konsekwentny styl autora?

    Ramona: wydawnictwo się ucieszy;)

    OdpowiedzUsuń