Oprac. zbiorowe „Wbrew naturze”
Wydawnictwo Amea
Rok wydania: 2010
Zbiór opowiadań „Wbrew naturze” współtworzą teksty autorów znanych i cenionych, m. in. A. Drotkiewicz, W. Kowalewskiego, A. Janko (z niecierpliwością czekam na kontynuację „Dziewczyny z zapałkami”, która „pisze się” od kilku lat), G. Plebanek (cenię jej „Nielegalne związki”), jak i takich, których nazwisko do tej pory nie obiło się o moje czytelnicze ucho: A. Amer, N. Bobrowskiej, M. Królika czy J. Stróżniak. We wstępie do książki jej wydawca pisze: „Starzy ludzie są brzydcy, niedołężni i kłopotliwi. Z wygodnictwa zakładamy, że staremu człowiekowi niewiele potrzeba. Postępując według tego założenia, działamy zgodnie z prawami natury. W świecie przyrody jednostka nie spełniająca już swoich biologicznych zadań jest pozostawiana samej sobie” (s. 6). W ten sposób odkrywa przed nami motyw-spoiwo tej publikacji – wbrew naturze, która skazuje „osobniki nieproduktywne” na banicję, traktuje ona o starości i przemijaniu. Chciałoby się dodać: i wbrew kulturze, zwłaszcza popularnej, gloryfikującej młodość, sprawność, zdrowie.
To już moje trzecie spotkanie z Wydawnictwem Amea – niestety spotkanie rozczarowujące. „Naga” Izabeli Szolc i „Nie ma o czym mówić” Marty Szarejko (nominowane zresztą do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus) zostawiły po sobie dobre wrażenie, więc spodziewałam się, siłą rozpędu, kolejnej satysfakcjonującej lektury. Zwłaszcza że wydawnictwo, o którym mowa, wyspecjalizowało się, mam wrażenie, w eksplorowaniu tematów trudnych, tematów tabu – bo do takich można chyba zaliczyć w naszej kulturze bezdomność czy starość. „Wbrew naturze” jest wielogłosem w sprawie przemijania, odkrywa różne jego aspekty. Bohaterowie tych opowiadań rozpaczliwie próbują zatrzymać czas („Igor i Igor”), zdani są na cudzą opiekę („Loosing your time”), odcinają się od przeszłości i wspomnień („Władyś”), ale też odkrywają uroki bycia niewidzialnym („Nauka znikania”). Dobrze, że tak ważny społeczny problem znajduje swoje odzwierciedlenie w literaturze, ale tym razem zawiodło niestety pióro. Sporo tu tekstów przeciętnych, ale też kilka bardzo słabych (np. wspominany już „Igor i Igor”). Gdybym miała wyróżnić któryś z nich, z pewnością byłaby to krótka „impresja” pt. „Na deskach” Romana Lipczyńskiego. Autorowi udało się pokazać za pomocą barwnego i niebanalnego języka dramat osoby uczestniczącej w odchodzeniu kogoś bliskiego, a jednocześnie wprowadzić do tekstu element zaskoczenia. Oto próbka jego stylu: „Lekka była, nie ważyła prawie nic. Zostało z niej tylko ciało. Cały ciężar to dusza. Ale ona opuściła Henię dawno, dawno temu. No, czasem wracała. Jak ptak przyfruwała. Wchodziła w nią na chwilę, zdawało się, że nagle mówi z sensem, rozumie, wie, myśli, pamięta. Szkoda, że jej w takich chwilach nie podnosiłem. Na pewno ważyła więcej. O duszę. Ale ten ptak przylatywał rzadko, coraz rzadziej. W końcu przestał” (s. 93).
Cóż mogę powiedzieć: opowiadanie jako gatunek literacki po raz kolejny nie przekonało mnie do siebie. Być może jest to wynikiem pewnych jego ograniczeń (myślę, że trzeba być pisarzem pierwszej klasy, żeby „zmieścić” swój przekaz w krótkiej formie), być może słabości (czy też przeciętności) wielu utworów zawartych w tym tomie. A może literackie antologie tematyczne to w ogóle zły pomysł?
P.S. Warto podczas lektury zwrócić uwagę na zamieszczone w książce fotografie autorstwa Romana Lipczyńskiego!
Ten zbiorek opowiadań skłonił mnie do pewnej refleksji nad życiem i przemijaniem.
OdpowiedzUsuńAle zgadzam się, że utwory nie były równe. "Na deskach", "Trzydzieści sześć i sześć" i "Poczawarka" najbardziej mi przypadły do gustu.
Im więcej czasu mija od przeczytania tej książki, tym bardziej dochodzę do wniosku, że ja po prostu nie lubię antologii "na temat" i stąd moje negatywne nastawienie do tego zbioru...
OdpowiedzUsuń