środa, 21 września 2011

Wojna oczami kobiet

Ł. Modelski „Dziewczyny wojenne”
Wydawnictwo Znak
Kraków 2011









Nie sposób pisać o „Dziewczynach wojennych” w oderwaniu od książki „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” S. Aleksiejewicz. Nie chodzi bynajmniej o to, że publikacja Łukasza Modelskiego miałaby być polską odpowiedzią na reportaż białoruskiej dziennikarki, ale raczej o to, że obydwie pozycje zapełniają pewną lukę w tradycyjnej historiografii, w której zwykle nie docenia się roli „niewiast”, „białogłowych”, „puchów marnych”. Za sprawą tegorocznej laureatki 2. edycji Nagrody im. R. Kapuścińskiego wojna kobiet zaistniała jako temat społecznej debaty, ale mam wrażenie, że autorka wpisała się swoją pracą w szerszy kontekst – nowy nurt (a może nie taki nowy?) pisarstwa historycznego, w którym liczą się nie tyle „twarde fakty”, co emocje, doświadczenia osobiste, refleksje. Ciekawie pisze o tym tutaj, w odniesieniu do historii wojskowości, twórca bloga Czas Gentlemanów, z wykształcenia historyk. Książka Modelskiego wydaje się być reprezentantką tego trendu.

„Dziewczyny wojenne” to zbiór jedenastu opowieści o kobietach, które czynnie przeciwstawiły się dominacji niemieckiego okupanta. Warto wymienić je z imienia i nazwiska, aby czas ich nie zatarł: Halina Rajewska, Magdalena Rusinek, Halina Cieszkowska, Zenobia Żurawska, Barbara Matys, Jadwiga Piłsudska, Irena Baranowska, Wanda Cejkówna, Lidia Lwow, Alicja Wnorowska, Zofia Wikarska. Przed 1 września 1939 roku zajmowały się różnymi rzeczami: uczyły się, studiowały, uprawiały sporty (niektóre ze świetnymi wynikami), działały w harcerstwie. Wojna brutalnie wkroczyła w ich życie, przewracając świat do góry nogami, weryfikując marzenia i plany. Jeszcze wczoraj beztrosko wyobrażały sobie swoją przyszłość (dom, rodzina, praca, kariera), a już kolejnego dnia przyszło im zmagać się z kompletnie inną rzeczywistością. I radziły sobie tak, jak umiały: pełniły funkcje łączniczek i sanitariuszek, ratowały żydowskie dzieci, ukrywały konspiratorów, brały udział w akcjach egzekucyjnych AK.

Jest ta książka świadectwem odwagi (a nawet brawury), honoru, sprytu i zaangażowania w sprawy kraju. Nie ma w niej natomiast (czego się trochę obawiałam) patosu i nachalnego eksponowania swojego bohaterstwa, co być może odróżnia wojenne relacje kobiet od męskich narracji na ten temat. Autor zdecydował się oddać głos swoim rozmówczyniom, czasem tylko krótko uzupełniając ich wspomnienia, a one nie były raczej skłonne do mitologizowania własnej przeszłości. Czasem odnosiłam wrażenie, że znalazły się w tym kole zamachowym Historii przypadkiem, nie do końca mając świadomość tego, na co się decydują. Za przykład niech posłuży tutaj Zenobia Żurawska, która zgłosiła swój akces do oddziału żywych torped (sic!). Po latach mówi o tym tak: „Ogłoszenie o żywych torpedach na uniwersytecie czytała masa ludzi. I wszyscy poszliśmy (…). Żeby się zapisać, trzeba było stać w długiej kolejce. Zgłosiło się bardzo dużo dziewczyn (…). Tam byli sami młodzi, rozpalone głowy. Kapitan nas zaprzysięgał. Każdego pojedynczo. I wyjaśniał, o co chodzi. Jakoś do mnie nie docierało, że mam być sterem torpedy i że ta torpeda mnie w końcu rozerwie. Chyba nikt o tym nie myślał. W kolejce żartowano, ktoś opowiadał kawały, nikt się nie martwił” (s. 94-95). Trudno się dziwić tej „lekkomyślności”, skoro wiele „dziewczyn wojennych” 1 września 1939 roku miało dopiero kilkanaście lat!

Wojna to czas okrutny i nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak smakuje strach przed zdemaskowaniem, niepewność o losy bliskich osób (a rozdzielały się przecież całe rodziny), wszechobecność śmierci. O dziwo, w relacjach bohaterek książki Modelskiego takie emocje nie pojawiają się zbyt często (a przynajmniej nie mówi się o nich otwarcie, bezpośrednio). Czy to oznacza, że się nie pojawiały? Być może niepełna świadomość podejmowanego ryzyka neutralizowała w pewnym stopniu lęki, jednak bardziej jestem skłonna przypuszczać, że zaangażowanie w konspirację trzymało je w pionie, nie pozwalało nadmiernie rozczulać się nad sobą. Co oczywiście nie umniejsza ich godnych podziwu zasług.

„Dziewczyny wojenne” warto czytać ku pamięci i ku przestrodze. Polecam - premiera książki już 22 września!

4 komentarze:

  1. Czytałem i byłem pod ogromnej wrażeniem. Takowych książek powinno powstawać dużo, dużo więcej...

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba można się tego spodziewać, bo tego rodzaju książki mają teraz swoje pięć minut. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam ogromną chęć na tą książkę i na pewno przeczytam!

    OdpowiedzUsuń
  4. I do tego okładka taka zachęcająca:) Muszę przyznać, że ja nieczęsto sięgam po takie książki, ale w tym przypadku było warto. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń