Wydawnictwo Znak Literanova
Kraków 2012
Bilans życiowy głównej
bohaterki „Życia po mężczyźnie” mógłby wyglądać tak:
1. Stan posiadania: mieszkanie w dużym
mieście (Łódź?), wiejska „rezydencja”, laptop, pustoszejące konto w banku,
pies, czarne myśli, wiele wspomnień, oznaki starości;
2. Stan umysłowy i emocjonalny:
rezygnacja, frustracja, poczucie marnotrawienia czasu, brak motywacji,
samotność;
3. Stan cywilny: podwójna rozwódka;
Motyw zmagania
się z własną przeszłością, dokonywania pewnych rozliczeń i podsumowań chętnie
wykorzystywany jest przez polskie autorki. Kilka miesięcy temu rekomendowałam
na blogu „Paprochy” Ewy Markowskiej-Radziwiłowicz. Wywołuję ten temat dlatego, że w
przypadku prozy Hanny Samson mamy do czynienia z podobnym, a jednocześnie innym
typem literatury. Pierwsza z pisarek w swojej na poły autobiograficznej (?) powieści
zanurza się we wspomnieniach, ale towarzyszy temu afirmacja życia we wszystkich
jego przejawach. Emanuje z tej historii niesamowicie pozytywna energia, która
podnosi na duchu, nawet jeśli zdajemy sobie sprawę z tego, że człowiek to
istota skłonna idealizować swoją przeszłość. Czas przecież „uczy pogody”, wygładza
kanty pamięci, niweluje jej chropowatości. Powrót do okresu dzieciństwa,
pierwszej miłości, małżeństwa (jednego i drugiego) i etatu w korporacji może
także boleć, wywoływać rozgoryczenie, otwierać stare rany, a jednocześnie mieć
wartość terapeutyczną. Bohaterka „Życia…”, zanurzając się w strumieniu
świadomości, odbywa jakby symboliczną podróż, wyzwalając się spod władzy
najpierw matki, a później mężów – po prostu odzyskuje siebie, konstruuje swoje
niepowtarzalne Ja.
„Życie po
mężczyźnie” – zatytułowała swoją książkę Samson, choć równie dobrze mogłaby
nazywać się ona „Życie po matce”. Matka jest w tej powieści figurą kluczową,
emocjonalną kotwicą (balastem?), symbolem relacji zależności i podporządkowania,
wzorem i antywzorem w jednym. Dominująca, władcza, kontrolująca, przez córkę
spostrzegana jako dzielna i silna. Dzierżyła w ręku prawo do nazywania rzeczy i
ustanawiania rytuałów – jednym z nich było całowanie jej w rękę na dobranoc. Wiele
zwyczajów główna bohaterka przeniosła zresztą później w dorosłe życie. Siła rażenia
takiej osobowości promieniowała na cały dom, w tym oczywiście na dzieci. Tym ważniejsze,
że „mama się dla nich poświęciła i zrezygnowała z kariery” (s. 26), czego nie
omieszkała im zresztą często przypominać. Cóż pozostaje w takiej sytuacji
latoroślom, jeśli nie udowadniać całym sobą, że spełni się pokładane w nich
nadzieje, że jest się wartym miłości? Gdyby tylko nie ten wstyd! „Chodzi o ten
wstyd, z którym się urodziłam” (s. 25) – mówi protagonistka. Wstyd, który nie
pozwala wyjść spod stołu, gdy przychodzą goście, zgłosić się na lekcji, kiedy
zna się odpowiedź na zadane przez nauczycielkę pytanie czy protestować, kiedy
koleżanki z podwórka „szczepią” za pomocą nacięć na skórze przeciwko ospie. Wstyd,
że się istnieje. Jesteś kowalem swojego losu – powtarzała matka córce. „Nie
wierzyłam. Byłam przekonana, że to ona jest moim kowalem, tylko nie chce się do
tego przyznać, bo kiepsko jej wyszłam, i zwala na mnie” (s. 33).
W relacjach z
koleżankami i chłopakami, a potem z mężczyznami, jakie buduje bohaterka, odnajdujemy
tropy, które odsyłają nas do dzieciństwa, do związku z matką. To gdzieś z tego doświadczenia
wywodzi się jej kompleks niższości, podziw dla silnych kobiet (przyjaciółka Ewka),
potrzeba udowadniania sobie i otoczeniu, że jest się Kimś. Przede wszystkim zaś
pewna zależność, niesamodzielność w kreowaniu własnego Ja, tożsamość „zapożyczona”.
Historia dwóch małżeństw kobiety jest w gruncie rzeczy historią porażek. Ale czy
może być inaczej, jeśli wierzy się, że miłość dopiero wtedy ma sens, kiedy staje
się „poniewierką”? W końcu przychodzi otrzeźwienie: „I czy ja naprawdę
potrzebuję męża, żeby być nieszczęśliwą? Sama mogę to sobie zapewnić, a do tego
w bardziej elegancki sposób, bo picia akurat nie znoszę” (s. 124). Kiedy w
powieści pojawia się wątek afery kryminalnej, zdaje się ona wkraczać w rejony autobiograficzne. Pan, znany aktor, zabija Panią. On idzie siedzieć, a
jego żona zmaga się na wolności z całym odium oburzenia i odrzucenia. Z zaskoczeniem
i przerażeniem odkrywa, że nie liczą się już jej jednostkowość i osobiste
dokonania, a wyłącznie społeczna rola. Media uczyniły z jej życia koszmar,
dybiąc na nią na każdym kroku i próbując namówić na „szczerą rozmowę”. Przestała
należeć do siebie samej. Czy taką drogę przeszła też Hanna Samson, pisarka i
psychoterapeutka, była żona Andrzeja S., terapeuty oskarżonego o
molestowanie dzieci? Z tym zdaje się w swojej najnowszej książce rozliczać. Jakże
gorzko brzmią słowa głównej bohaterki (autorki?): „(…) a potem do mnie dotarło,
że już nic ode mnie nie zależy, bo jestem byłą żoną, i to ma mi wystarczyć jako
moja tożsamość, o którą przez wiele lat walczyłam, i już nikogo nawet nie
obchodzi, że nie słodzę herbaty, bo jestem byłą żoną, i nic więcej wiedzieć nie
trzeba, żeby mnie określić. I tak jak za czasów małżeństwa, z którego o
własnych siłach udało mi się wyzwolić, choć nie było to łatwe i trochę czasu
zabrało, znów on był kowalem mojego losu, choć siedział w więzieniu i sam nic
nie mógł ukuć, ale i tak kuł, a siła tego kucia była ogromna (…). I cieszyłam
się, że jestem w tym sama, i nikomu innemu nie życzę, bo jak to przeżyć? Z tego
nie można wyjść cało i nic nie jest takie jak przedtem” (s. 167-169).
Na usta cisną
się, w ramach podsumowania, słowa M. Jachimowicz („Pomyśl”):
Pomyśl siebie
Stań się
na nowo
Bezrozumnych
Zmyślają inni
Bardzo dobra książka – mocna, szczera, prawdziwa, intrygująca!
O, widziałam już recenzję tej książki, ale dopiero jestem naprawdę zaciekawiona.
OdpowiedzUsuńSama jestem zaskoczona tym, że tak mi się spodobała, bo moje poprzednie spotkanie z Hanną Samson nie było zbyt udane:) Ale lubię takie niespodzianki:)
Usuń