piątek, 17 lutego 2012

Życie „po”

H. Samson „Życie po mężczyźnie”
Wydawnictwo Znak Literanova
Kraków 2012

Bilans życiowy głównej bohaterki „Życia po mężczyźnie” mógłby wyglądać tak:
1. Stan posiadania: mieszkanie w dużym mieście (Łódź?), wiejska „rezydencja”, laptop, pustoszejące konto w banku, pies, czarne myśli, wiele wspomnień, oznaki starości;
2. Stan umysłowy i emocjonalny: rezygnacja, frustracja, poczucie marnotrawienia czasu, brak motywacji, samotność;
3. Stan cywilny: podwójna rozwódka;

Motyw zmagania się z własną przeszłością, dokonywania pewnych rozliczeń i podsumowań chętnie wykorzystywany jest przez polskie autorki. Kilka miesięcy temu rekomendowałam na blogu „Paprochy” Ewy Markowskiej-Radziwiłowicz. Wywołuję ten temat dlatego, że w przypadku prozy Hanny Samson mamy do czynienia z podobnym, a jednocześnie innym typem literatury. Pierwsza z pisarek w swojej na poły autobiograficznej (?) powieści zanurza się we wspomnieniach, ale towarzyszy temu afirmacja życia we wszystkich jego przejawach. Emanuje z tej historii niesamowicie pozytywna energia, która podnosi na duchu, nawet jeśli zdajemy sobie sprawę z tego, że człowiek to istota skłonna idealizować swoją przeszłość. Czas przecież „uczy pogody”, wygładza kanty pamięci, niweluje jej chropowatości. Powrót do okresu dzieciństwa, pierwszej miłości, małżeństwa (jednego i drugiego) i etatu w korporacji może także boleć, wywoływać rozgoryczenie, otwierać stare rany, a jednocześnie mieć wartość terapeutyczną. Bohaterka „Życia…”, zanurzając się w strumieniu świadomości, odbywa jakby symboliczną podróż, wyzwalając się spod władzy najpierw matki, a później mężów – po prostu odzyskuje siebie, konstruuje swoje niepowtarzalne Ja.

„Życie po mężczyźnie” – zatytułowała swoją książkę Samson, choć równie dobrze mogłaby nazywać się ona „Życie po matce”. Matka jest w tej powieści figurą kluczową, emocjonalną kotwicą (balastem?), symbolem relacji zależności i podporządkowania, wzorem i antywzorem w jednym. Dominująca, władcza, kontrolująca, przez córkę spostrzegana jako dzielna i silna. Dzierżyła w ręku prawo do nazywania rzeczy i ustanawiania rytuałów – jednym z nich było całowanie jej w rękę na dobranoc. Wiele zwyczajów główna bohaterka przeniosła zresztą później w dorosłe życie. Siła rażenia takiej osobowości promieniowała na cały dom, w tym oczywiście na dzieci. Tym ważniejsze, że „mama się dla nich poświęciła i zrezygnowała z kariery” (s. 26), czego nie omieszkała im zresztą często przypominać. Cóż pozostaje w takiej sytuacji latoroślom, jeśli nie udowadniać całym sobą, że spełni się pokładane w nich nadzieje, że jest się wartym miłości? Gdyby tylko nie ten wstyd! „Chodzi o ten wstyd, z którym się urodziłam” (s. 25) – mówi protagonistka. Wstyd, który nie pozwala wyjść spod stołu, gdy przychodzą goście, zgłosić się na lekcji, kiedy zna się odpowiedź na zadane przez nauczycielkę pytanie czy protestować, kiedy koleżanki z podwórka „szczepią” za pomocą nacięć na skórze przeciwko ospie. Wstyd, że się istnieje. Jesteś kowalem swojego losu – powtarzała matka córce. „Nie wierzyłam. Byłam przekonana, że to ona jest moim kowalem, tylko nie chce się do tego przyznać, bo kiepsko jej wyszłam, i zwala na mnie” (s. 33). 

W relacjach z koleżankami i chłopakami, a potem z mężczyznami, jakie buduje bohaterka, odnajdujemy tropy, które odsyłają nas do dzieciństwa, do związku z matką. To gdzieś z tego doświadczenia wywodzi się jej kompleks niższości, podziw dla silnych kobiet (przyjaciółka Ewka), potrzeba udowadniania sobie i otoczeniu, że jest się Kimś. Przede wszystkim zaś pewna zależność, niesamodzielność w kreowaniu własnego Ja, tożsamość „zapożyczona”. Historia dwóch małżeństw kobiety jest w gruncie rzeczy historią porażek. Ale czy może być inaczej, jeśli wierzy się, że miłość dopiero wtedy ma sens, kiedy staje się „poniewierką”? W końcu przychodzi otrzeźwienie: „I czy ja naprawdę potrzebuję męża, żeby być nieszczęśliwą? Sama mogę to sobie zapewnić, a do tego w bardziej elegancki sposób, bo picia akurat nie znoszę” (s. 124). Kiedy w powieści pojawia się wątek afery kryminalnej, zdaje się ona wkraczać w rejony autobiograficzne. Pan, znany aktor, zabija Panią. On idzie siedzieć, a jego żona zmaga się na wolności z całym odium oburzenia i odrzucenia. Z zaskoczeniem i przerażeniem odkrywa, że nie liczą się już jej jednostkowość i osobiste dokonania, a wyłącznie społeczna rola. Media uczyniły z jej życia koszmar, dybiąc na nią na każdym kroku i próbując namówić na „szczerą rozmowę”. Przestała należeć do siebie samej. Czy taką drogę przeszła też Hanna Samson, pisarka i psychoterapeutka, była żona Andrzeja S., terapeuty oskarżonego o molestowanie dzieci? Z tym zdaje się w swojej najnowszej książce rozliczać. Jakże gorzko brzmią słowa głównej bohaterki (autorki?): „(…) a potem do mnie dotarło, że już nic ode mnie nie zależy, bo jestem byłą żoną, i to ma mi wystarczyć jako moja tożsamość, o którą przez wiele lat walczyłam, i już nikogo nawet nie obchodzi, że nie słodzę herbaty, bo jestem byłą żoną, i nic więcej wiedzieć nie trzeba, żeby mnie określić. I tak jak za czasów małżeństwa, z którego o własnych siłach udało mi się wyzwolić, choć nie było to łatwe i trochę czasu zabrało, znów on był kowalem mojego losu, choć siedział w więzieniu i sam nic nie mógł ukuć, ale i tak kuł, a siła tego kucia była ogromna (…). I cieszyłam się, że jestem w tym sama, i nikomu innemu nie życzę, bo jak to przeżyć? Z tego nie można wyjść cało i nic nie jest takie jak przedtem” (s. 167-169).

Na usta cisną się, w ramach podsumowania, słowa M. Jachimowicz („Pomyśl”): 
Pomyśl siebie
Stań się
na nowo
Bezrozumnych
Zmyślają inni

Bardzo dobra książka – mocna, szczera, prawdziwa, intrygująca!

2 komentarze:

  1. O, widziałam już recenzję tej książki, ale dopiero jestem naprawdę zaciekawiona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama jestem zaskoczona tym, że tak mi się spodobała, bo moje poprzednie spotkanie z Hanną Samson nie było zbyt udane:) Ale lubię takie niespodzianki:)

      Usuń