poniedziałek, 7 maja 2012

O zwariowanych rodzicach i zwariowanym świecie

J. O’Farrell „Może zawierać orzeszki”
Wydawnictwo Sonia Draga
Katowice 2007

Określenie bohaterów książki Johna O’Farrella mianem „nadopiekuńczych rodziców” to doprawdy zaledwie eufemizm. Alice i David, Ffiona i Philip oraz Sarah i William jawią mi się jako krwiożercze potwory, które czynią z życia swojej rodziny prawdziwe piekło, a wszystko to oczywiście w imię dobra dzieci. W ich świecie wszyscy ze sobą konkurują i wiecznie się ścigają, a stawką bywa i pierwsze miejsce w biegu przedszkolaka, i jak najlepsze wyniki egzaminu do elitarnej szkoły. Dlatego ogromne brawa należą się autorowi powieści „Może zawierać orzeszki” za to, że rozprawił się z takimi opiekunami w sposób niezwykle inteligentny, a przy tym uroczo zjadliwy. Wyolbrzymił bowiem ich lękowe i podyktowane rozbuchaną ambicją zachowania do granic absurdu, przez co stały się po prostu komiczne. Powstała w wyniku takich zabiegów satyra, poza tym, że dostarcza wspaniałej rozrywki, wydaje się być ponadto trafną ilustracją obsesji trawiących współczesne, syte społeczeństwa. Czy to świat zwariował, czy też ludzie zbyt gorliwie dostosowali się do pewnych trendów?

Alice, narratorka, wychowuje wraz z mężem Davidem trójkę dzieci. „Zawsze byłam bardzo ostrożna” (s. 7) – mówi o sobie. Nikt z was jednak, gwarantuję, nie wyobraża sobie nawet, co kryje się za tą deklaracją. Poznajemy ją w momencie, gdy, ukryta za zaparkowanym samochodem, czyha z kukłą dziecka na piratów drogowych, przemierzających „jej” ulicę z nadmierną prędkością. Kiedy w końcu trafia się taki delikwent, rzuca mu manekina pod koła. Cel jest jeden: wstrząsnąć do głębi kierowcą, uświadomić mu, jakie szkody może wywołać. Pomysłowość troskliwej matki nie zna granic, a czytelnikowi pozostaje otwierać coraz szerzej oczy ze zdziwienia. Gdyby była ona przypadkiem odosobnionym, traktowałabym tę książkę w kategoriach studium szaleństwa jednostki. Alice nie różni się jednak niczym od innych opiekunów, którzy w imię wyższych wartości – zapewnienia swoim pociechom jak najlepszej edukacji, a w konsekwencji, w ich mniemaniu, godnego życia – biorą udział w morderczym wyścigu szczurów i dają wmawiać sobie, że dobry rodzic to perfekcyjny rodzic.

John O’Farrell obśmiewa nie tylko rodzicielskie lęki i zachowania, ale przede wszystkim piętnuje System – kulturę i styl życia, które je produkują. To zrozumiałe, że chcemy zapewnić swoim latoroślom świetlaną przyszłość. Głęboko wierzę, że każdy rodzic postępuje tak, jak potrafi najlepiej, choć wiadomo, że kompetencje wychowawcze dorosłych bywają różne. Funkcjonujemy w świecie zbudowanym z wielu prawd, często opozycyjnych względem siebie. Niektóre z nich w pewnych okresach dominują, stają się modne i… normatywne. Co chwilę bombarduje się nas nowymi „odkryciami”, które, jako gorliwi i kochający opiekunowie, staramy się urzeczywistniać, żeby na to miano zasłużyć. Czy to nie szaleństwo, że daliśmy wmówić sobie, że tylko ekskluzywna, prywatna szkoła zapewnia dobrą edukację? Ile jesteśmy w stanie poświęcić, żeby nasza pociecha mogła się w niej uczyć? Od wczesnego dzieciństwa fundujemy jej basen, naukę gry na skrzypcach i tańce bałkańskie:) Wierzymy, że to jedyna droga, aby uczynić ją szczęśliwą. Tymczasem gdzieś po drodze, w trakcie realizacji kolejnych etapów Wielkiego Planu, gubimy radość z bycia ze sobą i autentyczność więzi. Mieszkańcy luksusowych dzielnic południowego Londynu, sportretowani w książce, postrzegają rzeczywistość w kategoriach zero-jedynkowych: albo elitarna edukacja (ergo: udane życie) albo los wykolejeńca, zasilającego szeregi marginesu społecznego. I nic pośrodku. Jest jeszcze jeden aspekt: świat, poza „gettami bezpieczeństwa”, jawi im się jako zagrażający i wrogi, więc pieczołowicie odgradzają się od niego za pomocą najnowocześniejszych urządzeń, a kontakty towarzyskie utrzymują tylko z podobnymi sobie. Zwrotnie powoduje to narastanie obsesji i stereotypów. Jak widać, ta niepozorna, mała i wybitnie zabawna książeczka skłania do zadawania całkiem poważnych pytań. „Więcej luzu, drodzy rodzice!” – chciałoby się wykrzyczeć po jej przeczytaniu. A na deser dwa cytaty, które obrazują styl autora:

„- My oczywiście mamy szczęście, że nasze dzieci oceniono jako „wybitnie uzdolnione”, ale gwarancji nie ma nigdy. Johnsonowie zbadali swoją pięcioletnią córeczkę i w testach wyszło, że jest… Hm… „Przeciętna”… - wypowiedziała to słowo szeptem, żeby przypadkiem dzieci nie usłyszały. - Tak mi przykro. Nie wiedziałam - powiedziała z przejęciem Sarah. Po plecach zebranych przeszedł dreszcz na myśl, że jakiegoś rodzica może dotknąć tak straszliwe nieszczęście. Decydując się na dzieci, wszyscy jesteśmy świadomi statystycznego ryzyka, że może nam się przytrafić pociecha, która będzie zaledwie „przeciętna” zamiast wybitnie lub chociaż umiarkowanie zdolna, ale możemy się tylko modlić, żeby nas to nie spotkało” (s. 18).

„W tym momencie zapanowała nagła panika, bo Sarah, niczym ochroniarz z prezydenckiej obstawy, jednym susem przeskoczyła pokój i wyrwała swojemu dziecku herbatnik z ręki. - W porządku, mam go. Na szczęście nie zdążył połknąć. - Przepraszam, to jemu nie wolno jeść ciastek? Sarah poważnym tonem zaczęła czytać na głos napisy na pudełku: - Może zawierać śladowe ilości orzeszków ziemnych. Tak myślałam. - Nie wiedziałam, że Cameron jest uczulony na orzechy. - Tego nie wiemy, nigdy mu nie dawaliśmy. Ale przecież nie warto ryzykować, prawda? - Hm… No tak, tak, to może być problem… - Ojej, znowu: „może zawierać śladowe ilości...” W takim razie to też odpada – powiedziała, biorąc do ręki kolejne opakowanie ze stołu. - Ale to jest właśnie paczka orzeszków. - A, rzeczywiście. Widzę, że zabezpieczają się na wszystkie sposoby” (s. 16). 

2 komentarze:

  1. Świetne:-) Znam parę mamusiek, którym lektura tej książki na pewno by nie zaszkodziła...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też sobie to pomyślałam w trakcie lektury...:)

      Usuń