środa, 18 lipca 2012

Gruzja mon amour

A. Dziewit-Meller, M. Meller „Gaumardżos. Opowieści z Gruzji”
Wydawnictwo Świat Książki
Warszawa 2011

Marzenie o wakacyjnej wyprawie do Gruzji uwiera mnie coraz bardziej, dlatego niedawno, podczas zakupów spożywczych w supermarkecie, całkiem niepostrzeżenie i w tajemnicy przed samą sobą włożyłam do koszyka „Gaumardżos” Anny Dziewit-Meller i Marcina Mellera. Do książek pisanych przez celebrytów mam stosunek nieufny, ale, po pierwsze, szukałam jakiejś osobistej relacji z pobytu w tym kraju, a nie przewodnika, po drugie zaś Marcinowi Mellerowi, choć pokazuje się w telewizji i redaktoruje „Playboyowi”, trudno przypisać li tylko status gwiazdy popkultury, bowiem to przede wszystkim profesjonalny dziennikarz i reporter. 

„Gaumardżos” to – jak sugerują autorzy – książka-szaszłyk, na który nadziano różne kawałki mięsa i warzyw – opowieści. Najbliżej jej do swobodnej gawędy, ale znajdziemy tu również elementy reportażu czy eseju historycznego. Spotkałam się w sieci z zarzutem, że historii jest w tej publikacji zbyt wiele. Zdecydowanie się z takim poglądem nie zgadzam. Świadomość przeszłości Gruzji (tak jak zapewne każdego innego kraju) pozwala ujrzeć jej teraźniejszość w odpowiednim kontekście, co jest tym bardziej istotne, że Gruzini oddychają nią na co dzień, nieustannie się do niej odwołują, jest ona konstytutywnym budulcem ich tożsamości. Myślenie ahistoryczne to pójście na łatwiznę i droga na skróty (manowce?). Cieszyłam się także, że mogłam uporządkować sobie w głowie pewne fakty i choć trochę rozeznać się w przyczynach konfliktów, toczących się współcześnie w tym państwie (żyliśmy jeszcze przecież niedawno sprawą wojny rosyjsko-gruzińskiej i polskiego w nią zaangażowania).

Czesi mają w Polsce swojego literackiego rzecznika w osobie Mariusza Szczygła, a Gruzini mają małżeństwo Mellerów:) Każde zdanie ich książki podszyte jest autentyczną sympatią i uwielbieniem dla tego kaukaskiego narodu. Fascynacja ta bywa czasem bezkrytyczna, bowiem nawet gruzińskie słabości przekuwają oni pieczołowicie w zalety albo opisują je tak, że chcemy na nie patrzeć z przymrużeniem oka. Trzeba sobie jasno zdawać sprawę z formuły tej publikacji, aby nie rozczarować się lekturą. Nie jest to pisanie, do jakiego przyzwyczaili nas reprezentanci polskiej szkoły reportażu – Małgorzata Szejnert, Wojciech Jagielski czy Paweł Smoleński. „Gaumardżos” to po prostu zbiór ciekawych opowieści, których głównym paliwem są subiektywne przeżycia, spotkania i przygody autorów, a nie metarefleksyjna próba opisania i wyjaśnienia świata (a raczej jego kawałka – Gruzji). Kto ma w sobie otwartość na takie literackie spotkania, tego czekają już tylko przyjemne chwile.

Mellerowie starają się pokazać Gruzinów jako mistrzów sztuki życia, a jedną z form tej sztuki jest biesiadowanie. Tradycyjna uczta, wzbogacona toastami, nie jest wcale tak stara, jak chcieliby oni zapewne myśleć. Jej rodowód sięga XIX wieku – wtedy to zafunkcjonowała jako forma oporu przeciwko agresywnej rusyfikacji. Supra to nadal swoisty rytuał, który odbywa się według określonych reguł, a przewodzi mu, co poczytywane jest za honor i zaszczyt, tamada. Na stole nie może zabraknąć góry różnorodnych potraw, opisy i zdjęcia których sprawiają, że na samą myśl o nich cieknie ślinka, oraz wina – alkoholowego znaku firmowego Gruzji. Powód i miejsce do biesiadowania znajdą się zawsze, a wizyta gości, obcokrajowców, jest pretekstem wyśmienitym. Spontanicznie zainicjowane spotkanie często trudno zakończyć – kolejne, „ostatnie” już toasty, przeciągają się nierzadko do białego rana. W tym kontekście nowego znaczenia nabierają, tak fetyszyzowane na Zachodzie, idee planowania, obowiązkowości, punktualności. Georgia Maybe Time to określenie niezwykle zdystansowanego podejścia Gruzinów do kwestii organizacji. Można z przymrużeniem oka stwierdzić, że to oni panują nad czasem, a nie czas nad nimi. Co oczywiście nie wyklucza tego, że przyjezdnym trudno tę nonszalancję zaakceptować i przyzwyczaić się do niej.

Gruzińskie praktykowanie sztuki życia to jednak nie tylko ucztowanie, zabawa, śmiech i luz, ale także umiejętność przetrwania w trudnych warunkach. Doskonale pokazuje to rozdział „Dawno temu, za górami, za lasami”, który przybliża w zarysie historię Gruzji, czy też dramatyczny i wzruszający reportaż „6833 do Batumi” o grupie młodych ludzi, która w 1983 roku porwała samolot lecący do stolicy Adżarii i tam, gdzie szukała wolności, znalazła śmierć. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przeszłość Gruzji i Polski ujawnia często zaskakująco podobne oblicze. Być może dlatego Polacy przyjmowani są tam z taką życzliwością? Trudne warunki życia stwarza(ła) jednak nie tylko historyczna zawierucha, ale także natura. Mellerowie tak piszą na przykład o Swanetii: „W niedostępnych przez wieki górach, które bezskutecznie próbowali forsować liczni śmiałkowie, żyje ludność tak twarda i harda jak skały kaukaskie” (s. 201). Odizolowani od świata na wysokości kilku tysięcy metrów, mieszkający w wioskach przykrytych przez dziewięć miesięcy w roku śniegiem, którego warstwa sięgać może nawet 10 metrów grubości, gruzińscy górale znają siłę przyrody i wiedzą, co to hart ducha i ducha.

Czyniąc dzisiejszy post na wskroś gruzińskim, chciałabym na koniec wspomnieć jeszcze o filmie pt. „Najsamotniejsza z planet” (reż. Julia Loktev), który obejrzeć można w kinach studyjnych (w Poznaniu np. w Muzie). Para młodych podróżników wyrusza w góry Kaukazu, gdzie, dość nieoczekiwanie, znajduje się w sytuacji, która zmusza ją do zrewidowania oczekiwań wobec siebie nawzajem. Przyznam bez bicia, że bywały momenty, kiedy wierciłam się troszkę w fotelu, zniecierpliwiona monotonią wspinaczki pokazywanej na ekranie. Mimo to polecam film z całego serca, bowiem zdarzyła mi się podczas oglądania sceny przy ognisku rzecz nieczęsta – pojawiło się we mnie doznanie całkowitego stopienia się z opowieścią, autentycznego w niej uczestnictwa, bez pośrednictwa kamery. Dla tej chwili warto było. I dla gruzińskich krajobrazów, które stanowią tło historii. Ze względów praktycznych również, zobaczyłam bowiem, jak może wyglądać trekking w górach Kaukazu. I jeszcze dla tych kilku impulsów, które skłoniły mnie do refleksji na temat kategorii męskości i kobiecości, bo, wbrew pozorom, „Najsamotniejsza z planet” również i o tym traktuje. Koniec i bomba, a kto nie widział ten trąba;)

10 komentarzy:

  1. Książkę już od jakiegoś czasu mam w planach, a Twoja bardzo interesująca wyczerpująca recenzja tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że chcę ją przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo miło mi to słyszeć, bo taki miałam ukryty (odkryty?) cel;) Dziękuję za ciepłe słowa, również pozdrawiając!

      Usuń
  2. Żeby nie być trąbą, obejrzę w końcu, bo od jakiegoś czasu mam w planach.
    A książce napisałaś tak, że aż żal ogarnia, że nie mam jej na półce. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja, przyznam szczerze, trąbą byłam totalną, bo nic o filmie nie słyszałam, dopóki pewnej soboty nie postanowiłam wybrać się o 22 do kina Muza, a w repertuarze był tylko on:) Dziękuję za miłe słowa, biorę je sobie głęboko do serca:)

      Usuń
  3. to świetna książka, też mi się podobała

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, jakie lektury przydarzą mi się jeszcze w tym roku, ale książkę Mellerów na pewno uwzględnię w czytelniczym podsumowaniu 2012 roku w pierwszej dziesiątce!

      Usuń
  4. Trochę o niej czytałam, ale jako kochająca geografię (i kultury) osoba muszę dowiedzieć się więcej o treści...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tzn. że masz ochotę przeczytać czy chciałabyś więcej wskazówek a propos tego, co w książce Mellerów można znaleźć?:)

      Usuń
  5. Okładka przyciągnęła moją uwagę, jednak książka całkowicie nie dla mnie... Nie lubię powieści tego typu :)
    Bardzo fajny blog, pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń