Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Warszawa 2012
Kiedy
przeczytałam na blogach moich ulubionych recenzentów dwie krytyczne opinie na
temat debiutu Dominiki Dymińskiej pt. „Mięso”, nieświadomie założyłam sobie, że
pewnie i ja ocenię go nisko. Dlatego piszę to z niejakim zdziwieniem: wcale nie
uważam tej książki za złą, a może nawet za dobrą. Dość powiedzieć, że odkąd
skończyłam ją wczoraj rano, nie umiem wyrzucić jej z głowy, gdzie drąży sobie
ścieżki w różnych kierunkach. Zdaję sobie sprawę, że jest to lektura mocna,
nieprzyjemna, a przez niektórych może być uznana za obrazoburczą. Dużo w niej
seksu, fizjologii, przypadkowych znajomości. Gdyby szukać jej literackiego czy
filmowego pierwowzoru, byłby nim raczej obraz „Galerianki” Katarzyny Rosłaniec
niż cykl „Jeżycjada” Małgorzaty Musierowicz. Co prawda główna bohaterka nie
sprzedaje swojego ciała za pieniądze, ale można chyba powiedzieć, że sprzedaje
je za imitację uczucia i chwilowe złudzenie akceptacji. Nie mam zwyczaju ani
potrzeby, aby podejmować się w pierwszym odruchu oceny moralnej postaci, a tym
bardziej autorki. Jeśli 21-letniej debiutantce udało się uchwycić jakiś
fragment bolesnej rzeczywistości, wolę pytać o to, jaka ta rzeczywistość jest i
dlaczego taka jest.
„Mięso” to w
gruncie rzeczy historia o trudnym dorastaniu i młodzieńczym zagubieniu.
Dominika, nastoletnia bohaterka, nie akceptuje siebie, a zwłaszcza swojego
ciała. Uważa, że jest gruba, brzydka, nie warta miłości. Boryka się z kpinami
ze strony rówieśników, a jako metodę pocieszenia stosuje kolejną porcję
jedzenia. Rodzina trochę ją wspiera, ale najczęściej zajęta jest swoimi
sprawami. Rodzice rozwiedli się, kiedy miała siedem lat. Wzmianka o ojcu
pojawia się w książce raz, matka zaś próbuje najczęściej układać sobie życie na
nowo, co wychodzi jej raz lepiej, raz gorzej. Szkoła jest miejscem, którego
raczej się unika, a klasowe wycieczki koszmarem odosobnienia. Brzmi jak banał?
Schemat? Jak opowieść dla dorastających panienek, podszyta egzaltacją? Na
pierwszy rzut oka – tak. Dominika odkrywa jednak „dobrodziejstwo”
bezprzewodowego Internetu i wsiąka w świat portali społecznościowych,
randkowych, czatów. Flirtuje z mężczyznami, prowadzi erotyczne gry, przesyła im
„foto z cyckami na wierzchu” (s. 27). W końcu przekracza granicę, dzielącą ją
być może od tysięcy nastolatek, które też wykorzystują Internet do nawiązywania
wirtualnych kontaktów – zaczyna umawiać się na seks z poznanymi w sieci
facetami. I wreszcie dostaje to, czego tak bardzo pragnęła – akceptację,
poczucie bycia piękną, atrakcyjną, pożądaną. Niebezpieczne połączenie.
Debiut Dominiki
Dymińskiej wywołał we mnie bardzo emocjonalną reakcję i sama dociekam, gdzie
tkwią jej źródła. Być może chodzi o to, że pracuję z młodzieżą licealną, a z
racji zawodu mam dostęp do jej intymnych problemów. Jeśli nie pamiętamy, co
sami przeżywaliśmy w okresie dorastania albo udało nam się przetrwać go
wyjątkowo spokojnie, książka Dymińskiej może wydawać się pornograficzną
fantastyką. Z mojej perspektywy jest niestety bardziej realna, niż chcielibyśmy
myśleć. Zagubienie, niepewność i niskie poczucie własnej wartości manifestują
się na różne sposoby, a czasami błahy (z dorosłej perspektywy) czynnik decyduje
o wyborze takiej, a nie innej ścieżki radzenia sobie z „bólem istnienia”. Wielu
młodych ludzi – wrażliwych i kruchych – nie nadąża za światem, w którym
przytłacza ich strumień informacji, bodźców i zmian. Relacje rodzinne zbyt
często zawodzą jako źródło wsparcia. „Potencjał kryzysowy” tego okresu życia
jest więc współcześnie ogromny. Myślę też, że „Mięso” wywarło na mnie takie
wrażenie, ponieważ to dobrze napisana historia – psychologicznie wiarygodna, realistyczna,
autentyczna w swojej dramatycznej wymowie. Autorka posługuje się językiem
prostym, codziennym, ale mam takie poczucie, że to dlatego, że tak wybrała, a
nie dlatego, że inaczej nie potrafi. Niektóre fragmenty zdradzają zresztą, że
ma dryg językowy. Uważam natomiast, że duży błąd popełniono na okładce książki,
porównując Dymińską do Herty Müller – stawianie obok siebie w jednym szeregu 21-letniej debiutantki i utytułowanej
pisarki jest sporą przesadą, jeśli komuś szkodzącą bardziej (bo tak
niewiarygodną, że od razu dystansującą, a nawet denerwującą), to z pewnością
początkującej autorce. Być może chwyt ten spowodował nadmierny wzrost oczekiwań
czytelników. Nie warto jednak zbytnio przywiązywać się do tego „incydentu marketingowego” i
rzeczowo spojrzeć na debiut Dymińskiej. Mnie wydaje się on obiecujący, z tym
założeniem, że jej potencjał pisarski zweryfikuje druga książka.
Bardzo mnie zaciekawiłaś tą recenzją. Nie słyszałam wcześniej o tym debiucie, ale brzmi niepokojąco (w sensie: zachecająco). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNie jest może ta książka zbyt mocno obecna w mediach, a właśnie przed chwilą odkryłam, że autorka została wyróżniona nagrodą Warszawskiej Premiery Literackiej za książkę listopada 2012! Pozdrawiam serdecznie!!!
UsuńPrzyznaję Ci nominację na Liebster Blog:)
OdpowiedzUsuńDziękuję, że jesteś!
Po szczegóły zapraszam do mnie:
http://zielonowglowie.blogspot.com/
Bardzo mi miło, dziękuję! Postaram się coś z tym zrobić w najbliższym czasie :-)
UsuńPo przeczytaniu tej notki: http://literackie-dywagacje.blogspot.co.uk/2012/11/damskie-bzdety.html, przejrzałam sobie przeczytane ostatnio książki, pod kątem płci autorów i postanowiłam wprowadzić parytet ;), wchodzę na book-erkę i już wiem od czego ten mój "projekt kobieta" zacznę ;)
OdpowiedzUsuńTa książka pasowałaby raczej do "projektu dziewczyna" :-) A z tej przyczyny, że moje wirtualne nazwisko pojawia się w towarzystwie terminu parytet - jest mi bardzo miło :-)
Usuńtrochę raziła mnie taka jakby na siłę "buntowniczość" tej książki, chyba raczej kreowana przez wydawcę, opisującej świat dość przecież znany
OdpowiedzUsuńNo właśnie, myślę że problemem jest tutaj strategia marketingowa wydawnictwa - zupełnie nie jestem jej fanką! Moim zdaniem ta książka broni się sama. Pozdrawiam!
Usuń