I. Szolc „Naga”
Wydawnictwo Amea
Rok wydania: 2010
Nie spodziewałam się tak dobrej książki, choć nie oznacza to, że „Naga” jest lekturą doskonałą. Wiedziałam o tym, że Izabela Szolc publikuje felietony i opowiadania w „Bluszczu”, ale – przyznaję się bez bicia – w maju kupiłam to czasopismo po raz pierwszy w życiu i nie dotarłam jeszcze do tekstu wspomnianej autorki. Tym przyjemniejsze było moje zaskoczenie…
Stwierdzić, że Izabela Szolc bada w swojej książce fenomen kobiecości, to zdecydowanie zbyt mało. „Naga” to po prostu eksplozja kobiecości. Kobieta, która dowiaduje się, że jej mąż będzie miał dziecko z inną. Kobieta uwięziona w ciele mężczyzny. Kobieta, która kocha inną kobietę. Studentka uwikłana w romans ze starszym mężczyzną i narkotykowy nałóg. Kobieta zgwałcona. Mistyczka. Matka, córka, wnuczka. Żona, kochanka, partnerka. Wielość ról i doświadczeń. Kobiecość w różnych wariantach i odsłonach. Odnajdujemy w tych opowiadaniach zarówno postacie fikcyjne, jak i te realne, choćby Marię Skłodowską-Curie. Historia, w której gra ona główną rolę, jest doprawdy poruszająca. Szolc widzi w niej nie tylko kobietę „wychowaną na mózg” (to akurat cytat z innego opowiadania autorki, ale jakże adekwatny), ikonę nauki i forpocztę feminizmu. Pokazuje także inne jej oblicze: osoby wrażliwej i emocjonalnej, która stworzyła z mężem Pierre’em niezwykle ciepły i sensualny związek. Nawiasem mówiąc – czytałam niedawno wywiad Magdaleny Środy z reżyserką Martą Meszaros, która przygotowuje film o polskiej fizyczne i chemiczce. Ona również opisuje swoją bohaterkę nie tylko jako genialnego naukowca, ale także jako trzpiotkę, kokietkę, zmysłową kochankę. Czas chyba sięgnąć po jakąś ciekawą biografię odkrywczyni radu i polonu i zmienić to surowe wyobrażenie o pani z portretów wiszących w szkolnej sali chemicznej …
Bardzo ważną rolę w tej książce odgrywają emocje. Szolc opisuje kobiece doświadczenie we wszystkich jego przejawach, nie pomijając tych trudnych, bolesnych, społecznie nieakceptowanych, choć może trzeba by napisać inaczej – pomijając raczej te przyjemne, radosne, pożądane. Wiążą się z nimi uczucia niebagatelne, czasem ekstremalne – rozpacz, miłość, nienawiść, poczucie osamotnienia, niedopasowania, odrzucenia. Pisarka rozkłada je na czynniki pierwsze, przygląda im się z bliska, powiększa je, jakby oglądała je przez lupę. Pełno w tej książce kobiet skrzywdzonych, życiowo pokiereszowanych. Jakże często za sprawą relacji rodzinnych, a zwłaszcza konfliktów na linii matka-córka. Kobiecy los?
Chciałam napisać w pierwszym odruchu, że książkę można uznać za stereotypową, bowiem splata nierozerwalnie kobiecość z emocjami i ciałem. Wykracza ona jednak poza schemat dzięki temu, że autorka bierze na warsztat to, co trudne, bolesne, obwarowane pewnym tabu. To nie jest kobiecość typu high-life, wprost z luksusowego magazynu dla kobiet. A może właśnie jest, tylko chowa się na co dzień pod dobrze skrojonym kostiumem pracownicy korporacji?
Ogromnym atutem „Nagiej” jest, w moim odczuciu, język – język, który brzmi, składa się, potrafi uchwycić paradoks, sprzeczność, niuans, ironię, emocję. W trakcie lektury koncentrowałam na nim swoją uwagę, czytałam pewne fragmenty raz jeszcze, żeby wsłuchać się w jego brzmienie, podkreślałam trafne i zaskakujące zdania czy połączenia wyrazów. Ot choćby: „Wychowano mnie na mózg. Intelektualistkę, a nie ladacznicę. Intelektualistkę, a nie kurę domową. Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to durne. Że nie ma takich podziałów. Nie istnieją. Nierządnica Maria Magdalena zmienia się w filozofkę, trawiącą czas nad nagą czaszką” czy „Nie jestem głupia, wiem, że uczucia mijają; że najpiękniejsze z nich zmieniają się w potworki. Czas jest dlań gorszy niż dla modelek – uczucia zwykle brzydko się starzeją”. Pomimo mojego entuzjazmu dla warstwy językowej „Nagiej”, niekiedy zdarzało się, że ginęłam w niedopowiedzeniach, które zbudowała autorka. Miałam wtedy poczucie, że przesadziła ona w poszukiwaniu nowych środków wyrazu. Dodam jeszcze na końcu, że z satysfakcją odnotowałam fakt, że projekt graficzny okładki wykonała grupa Twożywo (to nie błąd ortograficzny:)), a książka otrzymała rekomendację Feminoteki.
Przy okazji tej lektury zdałam sobie sprawę z tego, że osiadłam na laurach, wybieram do czytania głównie uznanych autorów, którzy prawie zawsze gwarantują satysfakcję. Nie byłoby w tym może nic złego, gdyby nie fakt, że pomijam z kolei w swoich wyborach pisarzy młodych, jeszcze niepopularnych bądź niszowych. A tymczasem dużo ciekawych nazwisk czeka jeszcze na odkrycie.
Za możliwość przeczytania „Nagiej” dziękuję wydawnictwu:
Recenzja jest świetna, a ja koniecznie muszę zacząć czytać "Bluszcz"...
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa! Sama jestem przykładem tego, że na pierwszy z życiu zakup "Bluszczu" nigdy nie jest za późno:)
OdpowiedzUsuńIza, no no, z polotem, bardzo ładnie :) ciepło się zrobiło nawet
OdpowiedzUsuńMasz rację, co do tytułów niszowych - też powinnam to zmienić. Mam nadzieję, że niedługo przeczytam "Nagą".
OdpowiedzUsuńKaś: dziękuję:)
OdpowiedzUsuńNiedopisanie: czekam więc na recenzję!
Bardzo zachęcająca recenzja. A a propos Marii Curie czytałam kiedyś o niej jakiś artykuł i z jej życiorysu wynikało,że kobieta była to bardzo romansowa i kochliwa. Zasłużyła na jakiegoś dobrego biografa, wiele nieznanych i niespodziewanych rzeczy moglibyśmy się o tej "nobliwej" pani dowiedzieć.
OdpowiedzUsuńAnia: no właśnie zaskakuje mnie to, że wszyscy myślimy o niej jako o skostniałej, zimnej, surowej pani profesor i jesteśmy bardzo zdziwieni, kiedy prawda wychodzi na jaw. Jak to się dzieje, czyżby to kwestia stereotypowych wyobrażeń na temat naukowców, przekonania, że "intelektualne" wyklucza "emocjonalne"?
OdpowiedzUsuńW każdym razie będę poszukiwała jakiejś fajnej biografii i jak coś znajdę, dam znać!
OdpowiedzUsuń