sobota, 21 maja 2011

Kobiecość obnażona...



I. Szolc „Naga”
Wydawnictwo Amea
Rok wydania: 2010







Nie spodziewałam się tak dobrej książki, choć nie oznacza to, że „Naga” jest lekturą doskonałą. Wiedziałam o tym, że Izabela Szolc publikuje felietony i opowiadania w „Bluszczu”, ale – przyznaję się bez bicia – w maju kupiłam to czasopismo po raz pierwszy w życiu i nie dotarłam jeszcze do tekstu wspomnianej autorki. Tym przyjemniejsze było moje zaskoczenie…

Stwierdzić, że Izabela Szolc bada w swojej książce fenomen kobiecości, to zdecydowanie zbyt mało. „Naga” to po prostu eksplozja kobiecości. Kobieta, która dowiaduje się, że jej mąż będzie miał dziecko z inną. Kobieta uwięziona w ciele mężczyzny. Kobieta, która kocha inną kobietę. Studentka uwikłana w romans ze starszym mężczyzną i narkotykowy nałóg. Kobieta zgwałcona. Mistyczka. Matka, córka, wnuczka. Żona, kochanka, partnerka. Wielość ról i doświadczeń. Kobiecość w różnych wariantach i odsłonach. Odnajdujemy w tych opowiadaniach zarówno postacie fikcyjne, jak i te realne, choćby Marię Skłodowską-Curie. Historia, w której gra ona główną rolę, jest doprawdy poruszająca. Szolc widzi w niej nie tylko kobietę „wychowaną na mózg” (to akurat cytat z innego opowiadania autorki, ale jakże adekwatny), ikonę nauki i forpocztę feminizmu. Pokazuje także inne jej oblicze: osoby wrażliwej i emocjonalnej, która stworzyła z mężem Pierre’em niezwykle ciepły i sensualny związek. Nawiasem mówiąc – czytałam niedawno wywiad Magdaleny Środy z reżyserką Martą Meszaros, która przygotowuje film o polskiej fizyczne i chemiczce. Ona również opisuje swoją bohaterkę nie tylko jako genialnego naukowca, ale także jako trzpiotkę, kokietkę, zmysłową kochankę. Czas chyba sięgnąć po jakąś ciekawą biografię odkrywczyni radu i polonu i zmienić to surowe wyobrażenie o pani z portretów wiszących w szkolnej sali chemicznej …

Bardzo ważną rolę w tej książce odgrywają emocje. Szolc opisuje kobiece doświadczenie we wszystkich jego przejawach, nie pomijając tych trudnych, bolesnych, społecznie nieakceptowanych, choć może trzeba by napisać inaczej – pomijając raczej te przyjemne, radosne, pożądane. Wiążą się z nimi uczucia niebagatelne, czasem ekstremalne – rozpacz, miłość, nienawiść, poczucie osamotnienia, niedopasowania, odrzucenia. Pisarka rozkłada je na czynniki pierwsze, przygląda im się z bliska, powiększa je, jakby oglądała je przez lupę. Pełno w tej książce kobiet skrzywdzonych, życiowo pokiereszowanych. Jakże często za sprawą relacji rodzinnych, a zwłaszcza konfliktów na linii matka-córka. Kobiecy los?

Chciałam napisać w pierwszym odruchu, że książkę można uznać za stereotypową, bowiem splata nierozerwalnie kobiecość z emocjami i ciałem. Wykracza ona jednak poza schemat dzięki temu, że autorka bierze na warsztat to, co trudne, bolesne, obwarowane pewnym tabu. To nie jest kobiecość typu high-life, wprost z luksusowego magazynu dla kobiet. A może właśnie jest, tylko chowa się na co dzień pod dobrze skrojonym kostiumem pracownicy korporacji?

Ogromnym atutem „Nagiej” jest, w moim odczuciu, język – język, który brzmi, składa się, potrafi uchwycić paradoks, sprzeczność, niuans, ironię, emocję. W trakcie lektury koncentrowałam na nim swoją uwagę, czytałam pewne fragmenty raz jeszcze, żeby wsłuchać się w jego brzmienie, podkreślałam trafne i zaskakujące zdania czy połączenia wyrazów. Ot choćby: „Wychowano mnie na mózg. Intelektualistkę, a nie ladacznicę. Intelektualistkę, a nie kurę domową. Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to durne. Że nie ma takich podziałów. Nie istnieją. Nierządnica Maria Magdalena zmienia się w filozofkę, trawiącą czas nad nagą czaszką” czy „Nie jestem głupia, wiem, że uczucia mijają; że najpiękniejsze z nich zmieniają się w potworki. Czas jest dlań gorszy niż dla modelek – uczucia zwykle brzydko się starzeją”. Pomimo mojego entuzjazmu dla warstwy językowej „Nagiej”, niekiedy zdarzało się, że ginęłam w niedopowiedzeniach, które zbudowała autorka. Miałam wtedy poczucie, że przesadziła ona w poszukiwaniu nowych środków wyrazu. Dodam jeszcze na końcu, że z satysfakcją odnotowałam fakt, że projekt graficzny okładki wykonała grupa Twożywo (to nie błąd ortograficzny:)), a książka otrzymała rekomendację Feminoteki. 

Przy okazji tej lektury zdałam sobie sprawę z tego, że osiadłam na laurach, wybieram do czytania głównie uznanych autorów, którzy prawie zawsze gwarantują satysfakcję. Nie byłoby w tym może nic złego, gdyby nie fakt, że pomijam z kolei w swoich wyborach pisarzy młodych, jeszcze niepopularnych bądź niszowych. A tymczasem dużo ciekawych nazwisk czeka jeszcze na odkrycie.

Za możliwość przeczytania „Nagiej” dziękuję wydawnictwu:
 

8 komentarzy:

  1. Recenzja jest świetna, a ja koniecznie muszę zacząć czytać "Bluszcz"...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję za miłe słowa! Sama jestem przykładem tego, że na pierwszy z życiu zakup "Bluszczu" nigdy nie jest za późno:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Iza, no no, z polotem, bardzo ładnie :) ciepło się zrobiło nawet

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz rację, co do tytułów niszowych - też powinnam to zmienić. Mam nadzieję, że niedługo przeczytam "Nagą".

    OdpowiedzUsuń
  5. Kaś: dziękuję:)
    Niedopisanie: czekam więc na recenzję!

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo zachęcająca recenzja. A a propos Marii Curie czytałam kiedyś o niej jakiś artykuł i z jej życiorysu wynikało,że kobieta była to bardzo romansowa i kochliwa. Zasłużyła na jakiegoś dobrego biografa, wiele nieznanych i niespodziewanych rzeczy moglibyśmy się o tej "nobliwej" pani dowiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ania: no właśnie zaskakuje mnie to, że wszyscy myślimy o niej jako o skostniałej, zimnej, surowej pani profesor i jesteśmy bardzo zdziwieni, kiedy prawda wychodzi na jaw. Jak to się dzieje, czyżby to kwestia stereotypowych wyobrażeń na temat naukowców, przekonania, że "intelektualne" wyklucza "emocjonalne"?

    OdpowiedzUsuń
  8. W każdym razie będę poszukiwała jakiejś fajnej biografii i jak coś znajdę, dam znać!

    OdpowiedzUsuń