środa, 29 czerwca 2011

Człowiek najpierw istnieje, a potem chwilami myśli („Dziewczyna, która pływała z delfinami”)


S. Berman „Dziewczyna, która pływała z delfinami”
Wydawnictwo Znak
Kraków 2011








Życie Karen, tytułowej dziewczyny, która pływała z delfinami, mogłoby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby do Mazatlan w Sinaloa (stan w zachodnim Meksyku) nie przybyła ciotka Isabelle, spadkobierczyni przetwórni tuńczyka Pociecha. Na miejscu, w odziedziczonym domu, spotkała „stworzenie” – bez wątpienia istotę ludzką płci żeńskiej, „dzikie dziecko”, które mieszkało w piwnicy, nie mówiło, nie używało sztućców, jadło mokry piasek, bało się ludzi i bywało agresywne. Wiele lat później znajdzie się etykieta na określenie tego zbioru osobliwych zachowań – autyzm wysokofunkcjonujący. Dzięki staraniom i wysiłkom ciotki, Karen stopniowo uczyła się funkcjonowania w świecie homo sapiens, chociaż zmagała się cały czas ze swoją innością, której doświadczała zwłaszcza w konfrontacji z innymi (i za ich przyczyną). Sama bowiem, co okazało się dobrodziejstwem tego zaburzenia, akceptowała to kim jest i jaka jest. To raczej otoczenie i jego mieszkańcy wydawali jej się dziwni – niepraktyczni, nieracjonalni, zbyt mało konkretni. Wrażliwość na wszelkie formy istnienia – zarówno te nieożywione, jak i ożywione, oraz wybitna pamięć i myślenie przestrzenne doprowadziły Karen na studia – zootechnikę. Wydaje się, że to właśnie tutaj, dzięki spotkaniu z pewnym człowiekiem – postacią zdecydowanie antypatyczną, choć – paradoksalnie – jednocześnie inspirującą, główna bohaterka obiera właściwy kurs na życie. Po co naginać się bowiem do reguł otaczającego świata, skoro można dostosować świat do własnych potrzeb?

„Tymczasem dla mnie – chyba już to pisałam – Japończycy to najsympatyczniejsi ludzie na całej ziemi (…). Nie podają sobie ręki. Trzymają się zawsze ponad 50 centymetrów od drugiej osoby. Nie patrzą w oczy. Nie zapraszają do domu na kolację i nigdy nie pytają o życie osobiste (s.148)”. Słuszne to przekonanie czy nie, odzwierciedla ono autystyczne potrzeby i możliwości Karen w zakresie budowania relacji. Niechęć wobec kontaktu fizycznego i społecznych rytuałów, dosłowność w odczytywaniu metafor, eufemizmów i żartów, ograniczona do podstawowych umiejętność rozpoznawania emocji („Nie czuję tych tysiąca i jednej rzeczy, które przydarzają się im gdzieś pomiędzy bólem, strachem a radością albo między głodem a sennością” – s. 26), ponadprzeciętna pamięć, wyobraźnia przestrzenna i koncentracja uwagi, skłonność do „znikania”, zapadania się w sobie, zapominania o swoim istnieniu – wszystkie te właściwości, tworzące specyficzną konstelację, odróżniają główną bohaterkę od – jak sama mówi – standardowych ludzi. Dodać do tego zbioru należy jeszcze cechę najistotniejszą – myślenie konkretno-obrazowe. Pierwszeństwo w życiu Karen ma zawsze to, co namacalne, mierzalne, dostępne organoleptycznie („Po licznych słowach i 25 stronach Kartezjusz napisał, że szczęście to kwestia zmysłów. Widzieć, słyszeć, dotykać, czuć, smakować językiem – oto jest szczęście. Potem zapisał jeszcze wiele kartek pełnych słów, a szkoda, bo dotarł do prawdy już na stronie 25” – s. 101). Rzeczy, a raczej to, co można wyrazić za pomocą rzeczowników (w tym sensie rzeczą jest też zwierzę, niebo czy gwiazdy), są zatem ważniejsze niż słowa, myśli, uczucia. Zbyt proste? Autorka pokazuje nam, że nie. Człowiek oddalił się od świata natury i zjawisk zmysłowych, „uciekając” w myślenie. Powieść Sabiny Berman nie jest bynajmniej krucjatą przeciwko rozumowi, ale raczej wołaniem o zrównoważony rozwój i afirmację istnienia. Wiedza staje się niebezpieczna, jeśli daje nam złudne poczucie władzy, z którego chcemy przeciwko komuś lub czemuś korzystać. Czy fakt, że prowadzimy mądre dysputy, rozwiązujemy skomplikowane problemy, wybiegamy myślami w przeszłość i przyszłość czyni nas lepszymi/szczęśliwszymi? Jak by to było: skupić się tylko na tym, „co jest”, ćwiczyć się w doświadczaniu siebie i świata, tu i teraz? Wybaczcie moją dzisiejszą skłonność do cytowania, ale czy można wyrazić to lepiej?:

„Wiele lat później, wiele słów później, wiele książek później, odkryłam na jednej z kart starej książki napisanej przez francuskiego filozofa zdanie, które ubiera w słowa moje oddalenie od ludzi. Myślę, więc jestem. Zdanie to wprawiło mnie w osłupienie, bo jest bez wątpienia niewiarygodne. Wystarczy mieć 2 oczu, żeby zauważyć, że wszystko, co istnieje, najpierw istnieje, a dopiero potem robi inne rzeczy. Jednak najbardziej niewiarygodne jest to, ze ów filozof wcale nie proponuje, by tak było, tylko ujmuje w słowa to, co ludzie uważają na swój temat. Że myślą, więc są. Najgorsze przychodzi potem. Wierząc, że myślą, więc są, ludzie uznają, że wszystko to, co nie myśli, nie istnieje w pełni. Drzewa, morze, ryby morskie, słońce, księżyc, wzgórze albo ogromny łańcuch górski – nie, nie istnieją w pełni, istnieją najniższym poziomie egzystencji, gorszej egzystencji. Dlatego zasługują na to, by być dla ludzi towarem, pożywieniem albo krajobrazem i niczym więcej. A kto utwierdza ludzi w przekonaniu, że myślenie jest działaniem najważniejszym we wszechświecie? Kto utwierdza ich w tym, że myślenie jest działaniem, które dzieli istoty na wyższe i niższe? No tak, myślenie. Ja natomiast nigdy nie zapomniałam o tym, że najpierw istniałam, a potem, z wielkim mozołem, nauczyłam się myśleć” (s. 31-32).

Historia opowiedziana przez Sabinę Berman jest taka jak życie – słodko-gorzka. Tytuł książki oraz design okładki mogą potencjalnych czytelników troszkę zmylić – ja spodziewałam się na przykład lukrowanej opowiastki o przyjaźni ludzi i delfinów. Tymczasem przeplatają się tu zdarzenia humorystyczne i tragiczne, zabawne i poważne, spotykamy ludzi chciwych, aroganckich i małostkowych, ale także tolerancyjnych, uczciwych i życzliwych. Autorka umiejętnie żongluje konwencją, nie popada w kicz ani tani sentymentalizm, za to okrasza wszystko subtelnym poczuciem humoru. Nie odkrywa także Ameryki, ale udaje jej się zachować świeżość i bezpretensjonalność w tym, co pisze i jak pisze. Słowem – bardzo udany debiut z filozoficzno-psychologicznym zacięciem, który przeczytałam z nieskrywaną przyjemnością!

5 komentarzy:

  1. Czytałam już tyle pozytywnych recenzji tej książki, ale jakoś nadal nie mogę się do niej przekonać... Może kiedyś ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam, aż książka trafi w moje łapki :)
    Zapowiada się interesująco i te wszystkie pochlebne recenzje sprawiają, że mam wielką ochotę poznać "Dziewczynę..."
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Verity: Nic na siłę:) Ale chyba najfajniejsze są takie książki, po których nie spodziewasz się zbyt wiele, a mile zaskakują:)

    Evita: Czekam więc na Twoje wrażenia:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo chętnie przeczytam, tylko kiedy ona wreszcie wpadnie w moje ręce?

    OdpowiedzUsuń
  5. Niedopisanie: trzeba przestasować stosiki:)

    OdpowiedzUsuń