Powróciłam z wakacyjnych wojaży na łono ojczyzny cała i zdrowa:) Rumunia zdobyta? Nie ośmielam się tak twierdzić. Chociaż pokonaliśmy setki kilometrów, mapa pozostaje bezwzględna – ogarnęliśmy tylko zachodni kawałek kraju, rozciągający się pomiędzy granicą a linią miast Oradea – Hunedoara – Targu Jiu – przełom Dunaju. Mniej więcej połowę wyjazdu spędziliśmy w górach Retezat, chociaż niestety, ze względu na moje chore kolano i, co tu ukrywać, słabą w tym roku formę, nie mogliśmy pozwolić sobie na szarżowanie:) W pamięci z pewnością pozostanie mi noc spędzona pod namiotem nad jeziorem Bucura, największym polodowcowym jeziorem rumuńskim, na wysokości 2,040 m – jeszcze nigdy nie doświadczyłam takiej siły wiatru! Targał on namiotami na wszystkie strony, niektóre nie wytrzymywały takiego naporu i składały się jak domki z kart. Nasz ocalał, ale nie powiem, żeby ta noc należała do spokojnych:) Ciepło myślę też o campingu górskim, położonym ok. 1h drogi od Cabana Petrele (w dół), na którym spędziliśmy dwie noce. Warunki pozostawiały wiele do życzenia, ale właściciele byli tak przemiłymi ludźmi, że bez żalu przymykało się oko na pewne niedostatki. Góry Retezat przypominają trochę nasze Tatry, trochę Bieszczady. Z jednym wyjątkiem – innego turystę spotyka się raz na jakiś czas albo w ogóle. Można tu odpocząć od zgiełku i nacieszyć oko piękną przyrodą. Długo mogłabym jeszcze pisać o moich wrażeniach z podróży, ale to w końcu blog o książkach…
Przyznaję bez bicia, że dobrze mi było bez komputera, chociaż parę razy podglądałam przez internet w komórce, co dzieje się na blogu:) Czasu na czytanie, tak jak przewidywałam, miałam niewiele, dlatego nadrabiam teraz intensywnie zaległości. Jestem właśnie w trakcie lektury książki J. Morawieckiego „Łuskanie światła. Reportaże rosyjskie” – recenzja już wkrótce. Pożeram także wzrokiem wpisy na Waszych blogach, które pojawiły się podczas mojej nieobecności. Mimo wszystko dobrze być w domu:)
Witaj. Pisz, komentuj, pokazuj. Wiele Cię nie ominęło, bo aktywność w lecie zdecydowanie mniejsza. Zresztą chwilowe odosobnienie dobrze robi. Koleżanka w tym roku namawiała mnie na Rumunię, a ja wybrałam bardziej "cywilizowane światy". Może jednak warto spróbować.:)
OdpowiedzUsuńTo musiała być bardzo interesująca podróż! Może zamieścisz jakieś zdjęcia, przedstawiając choć troszkę Rumunię?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Książkowiec: zauważyłam też na własnym przykładzie, że aktywność mniejsza i ubolewam nad tym - tyle wolnego czasu, a czytać jakby się nie chce:) Zapewniam, że Rumunia to w pełni cywilizowany kraj, ze wspaniałymi górami, wybrzeżem Morza Czarnego i pięknymi miastami (choć to fakt, że urocze starówki ukryte są często w otoczeniu okropnych socrealistycznych bloków). Kraj, powiedziałabym, troszkę mniej przewidywalny niż to, co oferują utarte szlaki klasycznych wycieczek "na Zachód", ale też warty uwagi. Może trochę bardziej autentyczny - nawet jeśli ta autentyczność objawia się też w pewnym niekontrolowanym "luzie" (lużny stosunek do porządku itp.:))
OdpowiedzUsuńKass: interesująca to dobre słowo:) A jeśli chodzi o zdjęcia: może się pokuszę?:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wyjazd się udał;)
OdpowiedzUsuńTakie odcięcie od komputera bardzo dobrze robi:)
Z niecierpliwością czekam na recenzje.
Pozdrawiam serdecznie!
Jak miło, że wróciłaś:) Ja chętnie poczytałabym tutaj jakąś relację z Rumunii, nawet mimo tego, że to blog książkowy. Pozdrawiam. Ania
OdpowiedzUsuńScathach: odcięłam się tak skutecznie, że teraz trudno mi do niego zasiąść i coś napisać:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAniu: chyba pokuszę się o jakąś fotorelację:)