czwartek, 8 września 2011

Melodramatycznie


E. Mendoza „Niewinność zagubiona w deszczu”
Wydawnictwo Znak Literanova
Kraków 2011








Eduardo Mendoza, popularny hiszpański pisarz, znany prześmiewca i mistrz zabawy literacką konwencją, tym razem wziął na warsztat melodramat. „Niewinność zagubiona w deszczu” to, napisana z należytą emfazą, jak na ten gatunek przystało, historia zakazanego uczucia młodej zakonnicy, przeoryszy Sióstr Miłosierdzia oraz bogatego i przystojnego kobieciarza – Augusta Aixela de Collbato. Uczucia, dodajmy, pogmatwanego, bo jak to w melodramatach bywa, na drodze do szczęścia bohaterów pojawiają się liczne przeszkody.

Siostra Consuelo ma ambitny plan, ale brakuje jej środków finansowych na jego realizację: chciałaby przekształcić miejscowy Szpital, źle wyposażony i podupadający, w nowoczesny ośrodek pomocy społecznej. Myśl to śmiała, zważywszy że mamy lata pięćdziesiąte XX wieku, a historia rozgrywa się w małym miasteczku San Ubaldo w Katalonii. Zakonnica, licząc na hojność darczyńców, odwiedza różne wpływowe osobistości prowincji Barcelona, zachęcając je do materialnego wsparcia pomysłu. W ten sposób trafia pewnego letniego popołudnia do posiadłości Augusta. Rozmowy, z początku całkiem niewinne, z czasem nabierają charakterystycznej dla flirtu dwuznaczności. Młodą przeoryszą zaczynają targać sprzeczne emocje, dynamika których jest dla niej niezrozumiała: radość ustępuje miejsca rozpaczy, a stan błogości przeistacza się w lęk. Nie może znaleźć sobie miejsca, szuka pretekstów, aby odwiedzić mężczyznę, który wzbudził w niej tak gwałtowne uczucia. Zaniepokojona plotkami o Nim (ma opinię kobieciarza, „łowcy” i „kolekcjonera” damskich serc), fachowo bierze pod włos służącą Pudencianę i przeprowadza „wywiad środowiskowy”. Jednak „serce nie sługa”, na nic się zdają próby racjonalizacji i szukanie wsparcia w niebiosach. Siostra Consuelo daje się ponieść namiętności, ale czy dobrze ją ulokowała? Tego oczywiście nie zdradzę, dość wspomnieć, że sytuację skomplikuje pojawienie się pewnego… rozbójnika.  

Eduardo Mendoza jest bardzo sprawnym pisarzem, a sprawność ta wyraża się tym, w jaki sposób bawi się językiem. Dziedzic i zakonnica prowadzą ze sobą gęste od ukrytych znaczeń, podszyte erotyką rozmowy. Autor przyswoił sobie natchniony, miłosny język właściwy melodramatom, umiejętnie go trawestując. Nie tylko „słownik” nawiązuje do tego gatunku literackiego, ale także pewna teatralność zachowań bohaterów. Kiedy wysoko w górach na rękach siostry Consuelo umierał postrzelony przez policjantów rozbójnik, nie mogłam uniknąć skojarzeń ze słynną średniowieczną „Pieśnią o Rolandzie”, który to uprawiał ars moriendi. „Niewinność zagubiona w deszczu” nie jest jednak całkiem odrealniona, oderwana od rzeczywistości. We wstępie do książki autor tłumaczy, że chodziło mu również o „odtworzenie pewnego okresu najnowszej historii, który jednak wydaje się nam niezwykle odległy” (s. 5). Pojawiają się w niej zatem konkretne tropy: „potop” pustoszący Bassoraę nawiązuje wprost do serii powodzi z końca lat pięćdziesiątych XX wieku, a postacie rozbójników to literackie odpowiedniki partyzantów.  

„Niewinność zagubioną w deszczu” warto czytać w ponure, jesienne wieczory (które zapewne niebawem nadejdą), bo to solidna porcja rozrywki. Swoją drogą: historia siostry Consuelo powstawała z myślą o… teatrze. Z projektu teatralnego wyszło wprawdzie długie opowiadanie, ale może warto byłoby je przenieść na deski?:)

3 komentarze:

  1. Ja kocham po prostu Mendozę i ta książka, chociaż dla mnie ciężka, była bardzo miłą lekturą!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tę książkę mam już za sobą i mogę śmiało napisać, że rozbudziła mój apetyt ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasiu: jestem zaskoczona twoją opinią, dlaczego ta książka była dla ciebie ciężka?

    Domi: apetyt na Mendozę?:)

    Pozdrawiam dziewczyny!

    OdpowiedzUsuń